Rozdział XXVII

8 5 4
                                    

William osunął się po ścianie i takim sposobem również wylądował na podłodze naprzeciwko Tessy.

Rozluźnił krawat i zerknął na nią spod rzęs.

— Co z Calvijnem?

— Pogadamy z nim jutro.

— Pogadamy? — zmarszczyła czoło. Nie bardzo rozumiała, dlaczego musi być przy tej rozmowie.

— Wygląda na to, że spędzisz tutaj kolejną noc — skinął na nią brodą. — Taka ilość jadu powinna z ciebie zrobić szmacianą lalkę, ale w miarę się trzymasz. Pewnie dlatego, że nie pił twojej krwi.

— Ale strzykawkę i tak wbił — żachnęła się. — Teraz jestem pewna. Nie mam szczęścia do książąt. Co z Verlee?

— Zwiała tuż przed atakiem. Na pewno to zaplanowała, ale nie mam pojęcia, dlaczego byłaś jej potrzebna, skoro zleciła bratu uprowadzenie cię — przyznał szczerze. — Anthony poszedł ją śledzić. Może się czegoś dowie.

— Brielle?

— Nic jej się nie stało.

Tessa odetchnęła z ulgą.

— Myślisz, że pojawi się na balu?

— Cholera wie — wzruszył ramionami. — Była pewna, że jej plan się powiedzie, ale Eric trochę zamieszał. Teraz się zorientuje, że jej brat nie wrócił z tobą i pewnie będzie uważniejsza. Pewnie się zjawi, na balach panuje przecież zawieszenie broni. Poza tym, musi stwarzać pozory, jeżeli chce przetrwać w londyńskiej elicie.

— Może uda nam się przekabacić Calvijna na naszą stronę — spojrzała na swoją sukienkę i poczuła się dziwnie. Pewnie było ją widać z końca korytarza.

— Po tym tekście o rodzinie? — uniósł brew. Tessa uśmiechnęła się słabo. Westchnął ciężko, bo musiał zacząć temat o jej zasypianiu i tym, co wymyślił Mikel.

Bił się z myślami, jak to ubrać w słowa, żeby jej nie urazić i żeby się zgodziła. Nie miał absolutnie pomysłu, czuł się bezsilny.

— Co się stało? — zapytała po dłuższej chwili. — Widzę, że o czymś mi nie mówisz. Mikel?

Zrobił wielkie oczy. Skąd wiedziała?

— Czyli mam rację.

— Cóż — podrapał się w głowę. — Chodzi o twoje noce. Zasypianie, Tesso.

— Wiem, że muszę zacząć.

— Wydaje mi się, że tego nie zrobisz i myślę, że Mikel również w to wątpi. Potrzebujesz nadzoru, że tak to ujmę.

— Twojego? — szczęka jej zdrętwiała. Domyślała się, co się święci. Miała w głowie miliony scenariuszy, ale w życiu nie spodziewała się, że William powie to, co później usłyszała.

— Posłałem już po twoje rzeczy i Winstona.

— Winstona? — miała ochotę się podnieść, wyjść z siebie i stanąć obok, ale jad pozwalał jej zaledwie na delikatne ruchy dłonią i głową. — Czy ty mi właśnie oznajmiasz, że za moimi plecami ustaliliście, że mnie tu zamkniecie jak jakiegoś więźnia?

— Nikt cię nie zamyka. Chodzi tylko i wyłącznie o noce.

— Posłałeś po mojego kota — zaśmiała się bez krzty wesołości. — Nie wierzę. Jak długo mam tutaj zostać?

— Dopóki nie wrócisz do siebie.

— Dlaczego? — jęknęła. — Dlaczego to musisz być akurat ty?

Błękitna KrewOnde histórias criam vida. Descubra agora