Rozdział 37

5.9K 235 5
                                    

Clarissa

Minęły trzy dni od balu i trzy najgorsze dni od zaginięcia Charliego. Najpierw było niedowierzania potem szok a na koniec czysta rozpacz.

W pierwszym dniu wstała lekko przybita po awanturze z Matthew, ale liczyłam na to, że pojawi się przy mnie Charlie, który zawsze wiedział, jak mnie pocieszyć. Zrobiłam sobie kawę, kanapki i dałam karmy do miski mojego psiaka, ale jak na złość nie chciał przyjść na mój głos. Myślałam, że śpi jeszcze z moim tatą, ale kiedy zszedł na dół sam miałam złe przeczucia.

- Gdzie jest Charlie? – spytałam lekko podenerwowana. Codziennie był na śniadaniu o tej samej godzinie, czasami nawet mnie budził żebym go nakarmiła a teraz go nie ma.

- Spał w twoim pokoju – oznajmia tata i nalewa sobie kawy.

- Nie, nie spał – patrzę jak kabek z jego kawy zatrzymuję się w połowie drogi a on patrzy na mnie skołowanym głosem. W mojej głowie odzywają się dzwonki alarmowe. – Charlie. – krzyczę.

Czekam kilka sekund, a gdy nic się nie dzieje wbiegam po schodach na górę. Sprawdzam wszystkie pomieszczenia, nawet zaglądam pod łóżka, ale nic. Nigdzie go nie ma. Na trzęsących się nogach schodzę na dół, gdzie tata przetrząsa cały salon. Nie wiem jak i gdzie jest, ale na pewno nie ma go w domu. W tym momencie uświadamiam sobie, że zrobiłam ogromny błąd biorąc go do domu. Teraz nie wiem, jak poradzę sobie z jego stratą, mam tylko nadzieję, że uda mi się go znaleźć.

***

W drugim dniu zaczęliśmy poszukiwania na ogromną skalę, Vanessa wpadła do domu zdyszana z setką ulotek na których było zdjęcie Charliego wraz z informacjami jak się ze mną skontaktować. Była dla mnie ogromnym wsparciem, bo ja już się poddałam. Sprawiła, że byłam zdeterminowana, żeby go znaleźć i zabrać ze sobą do domu. Schronisko zostało o wszystkim poinformowane i zaproponowało pomoc prze swoją stronę internetową.

Razem z Van i tatą cały dzień rozwieszaliśmy ogłoszenia na drzewach, zostawialiśmy je w sklepach, galeriach i dawaliśmy ludziom. Pomimo chęci pomocy z każdej strony nic to nie dało. Minął cały dzień a nie mamy żadnej informacji.

- Clari może zadzwoń do niego. Wiesz, że pomoże – Vanessa siada obok mnie i patrzy zmartwiona.

- Nie mogę, za bardzo mnie wtedy zranił. – podciągam koc pod samą brodę. W dalszym ciągu jestem na niego trochę zła, ale już mu wybaczyłam. Jednak to mój problem i nie mogę go w to mieszać. W tej chwili powinien skupić się na czekającej go walce a nie na mnie.

- Z tego co zrozumiałam to wcale tego nie chciał, ale został do tego zmuszony. Może chciał cię w ten sposób bronić. – tłumaczy go.

- Może i masz rację, ale wiesz jakie mam podejście do kłamstwa.

- Może mu to powiesz?

- Nie wiem – wzdycham i kładę się na kanapie. Nie mogę się na niczym skupić, za bardzo martwię się tym, gdzie jest moje maleństwo. Czy ma co jeść, czy jest mu ciepło i czy ktoś się nim zajął.

Jestem taka zmęczona i otępiała. Cała ta sytuacja sprawiała, że od nowa poczułam tę wyrwę, w sercu która była już prawie zasklepiona, ale zniknięcie Charliego otwarło ją na nową. Ile cierpienia człowiek jest w stanie znieść zanim zrobi sobie krzywdę? Boję się, że jestem na samej jej krawędzi i jeden krok dalej sprawi, że stanie się coś czego nie będzie się dało odwrócić.

***

Trzeci dzień zniknięcia Charliego spędziłam w łóżku nie wychodząc z niego, nie jedząc ani nie pijąc. Jeżeli chodzi o tą ostatnią rzecz czuję, że śmierdzę, ale nawet mi to nie przeszkadza.

Straciłam cały zapał i myślę jedynie o stracie. Stracie, która ogarnia nasze ciało i sprawia, że nie chcemy dopuścić do siebie kogoś więcej. W tym momencie tak się czuję i gdy myślę o tacie i Vanessie wiem, że będą ostatnimi osobami na których będzie mi zależeć. Już nigdy nie pozwolę, żeby moje serce rozpadło się po raz kolejny. Co się dotyczy Matthew dobrze, że się nie odzywa, tak jest lepiej dla mnie i dla niego.

Tata i Vanessa stanęli na wysokości zadania, starali się jak tylko mogli, żeby mi pomóc, ale jak wiadomo nie da się przenieść gór i dokonać niemożliwego. Vanessa od wczoraj spędza ze mną każdą wolną chwilę i obserwuje mnie nawet jeśli stara się z tym nie obnosić. Martwi się, bo znam mnie nie od dziś, wie, jak się zachowuję i co robię. Obawia się tego, że mogę sobie coś zrobić, a po moich myślach samobójczych po śmierci Tonyego boi się jeszcze bardziej. Nawet moje zapewnienia, że nic sobie nie zrobię na nic się nie zdały.

- Clari – słyszę ciche pukanie do drzwi a potem jej kroki. Patrzę na zegarek i liczę, ile zajęło jej pojawienie się. Dokładnie trzynaście minut minęło od jej ostatniej wizyty.

- Jeszcze żyje – mówię nie odwracając się do niego, ale i tak czuje jej wzrok na moich plecach.

- To nie jest śmieszne.

- Jest, bo myślisz, że znowu będę chciała coś zrobić chociaż powiedziałam ci, że nic nie zrobię.

- Po prostu się martwię – wzdycha zrezygnowana i przysiada za mną na łóżku.

- A mogłabyś mi zaufać, jak powinna najlepsza przyjaciółka? – wyrzucam jej chociaż wiem, że chce dla mnie jak najlepiej.

- Dobrze – podnosi się z miejsca i wychodzi.

Odwracam się, żeby ja przeprosić, ale widzę tylko zamknięte drzwi. Zachowuję się jakbym to tylko ja kogoś traciłam a Van cierpiała tak samo, ale ja nie jestem tak silna jak ona. Nie potrafię podnieść się z tego co się stało a strach przed utratą bliskiej osoby już zawsze będzie sprawiała, że zapadam się w nicość.

Przez pewien czas o tym zapomniałam. Zapomniałam, że Anthonego już nie ma i już nigdy nie będzie. Nawet ból, który do tej pory czułam zmalał za sprawa Matthew więc zerwanie tej znajomości boli, ale wiem, że to słuszne wyjście.

Skrzypnięcie drzwi sprawia, że po raz kolejny spoglądam na zegarek.

- Minęło zaledwie siedem minut. Teraz przeszłaś samą siebie. – staram się nadać mojemu głosowi wesoły ton, ale po wylaniu tony łez jest on trochę ochrypły.

Słyszę skrzypnięcie desek, kiedy zbliża się do mnie. Łóżko ugina się po czym zostaję przyciśnięta do kogoś innego, bo to na pewno nie Vanessa. Męska ręka oplata mnie w pasie i przyciska do siebie. Dochodzi do mnie piżmowy zapach, który należeć może tylko do Matthew.

W pierwszym momencie mam ochotę wyrwać się i wyrzucić go z pokoju, w drugiej ogarnia mnie zdziwienie, że tu jest a na koniec radość ze w ogóle się pojawił. Nie spodziewałam się, że po tym jak go potraktowałam jeszcze się spotkamy.

- Nie powinno cię tu być, nie możesz tu być – choć bardzo tego chcę nie mogę na to pozwolić. Próbuję wyrwać się z jego uścisku jednak przyciska mnie do siebie jeszcze bardziej, moje ruchy są bardzo ograniczone przez jego rękę.

- Ale chcę – jego ochrypły głos dociera do mojego złamanego serca w samo jego pęknięcia.

- A nie powinieneś – kłócę się z nim. – Powinieneś teraz być gdzieś indziej tam, gdzie jest twoje miejsce. A nie przy mnie, bo tutaj nic cię nie czeka.

Cisza, która zapada jest jak kurtyna oddzielająca nas od innych. Powietrze w pokoju jakby się ochłodziło a atmosfera stała się tak napięta, że można by ją nożem kroić. Powiedziałam to chociaż ledwo przechodziło mi to przez gardło.

 - Nie rezygnuj z nas – szepcze w moje ucho kładąc brodę w zagłębieniu mojej szyi. Myślałam, że zaraz się odsunie, ale nie, dodatkowo splata nasze ręce a moje serce fika koziołka z radości.

Na twarzy pojawia się smutny uśmiech, bo wiem, że choćbym chciała z niego nie rezygnować nie potrafię wpuścić go do serca, bo gdyby coś mu się stało nie poradziłabym sobie z tym.

Bad decisionKde žijí příběhy. Začni objevovat