Rozdział 14

7.9K 316 3
                                    

Clarissa

W pierwszym monecie, kiedy mnie podniósł spięłam się, bo jego dotyk był dla mnie obcy jednak po chwili moje ciało samo się rozluźniło. Jakby czuło, że może mu zaufać. Trzymał mnie jakby bał się, że mnie zrani. Poczułam się przy nim bezpiecznie, dlatego oparłam głowę o jego pierś. Starałam się zapanować nad oddechem, ale gdy myślałam, że udało mi się opanować atak on zaczynał się od nowa.

Mężczyzna przystaję a przede mną pojawia się twarz Mike'a. Jest zaniepokojony jednak nie mogę nic powiedzieć. Nie mogę go pocieszyć. Chciałabym wyciągnąć rękę i wygładzić jego zmarszczki pod oczami i na czole. Zawsze pojawiały się, kiedy czymś się bardzo przejął. Jednak moje gardło jest zaciśnięte przez nadmiar wrażeń i emocji.

Zostaję posadzona na ławce a przede mną pojawia się lekarza. Chciałabym mu powiedzieć co mi jest, ale nie jestem w stanie. Po szybkim badaniu na mojej twarzy pojawia się mastka z tlenem. Każe mi głęboko oddychać. Staram się, ale nie jest to łatwe.

Skupiam się na oddychaniu. Zadziwiająco mój oddech wyrównuję się a atak mija. Nadal czuję kłucie w klatce, ale już nie takie jak wcześniej, bo moje płuca w końcu zaczynają pracować. Zazwyczaj moje ataki trwały kilka minut, ale nigdy nie tak długo jak dzisiaj. Ale też nie pamiętam, kiedy tak szybko minął.

Czuję pod swoją ręką nogę Matta. Nawet nie zorientowała się, że ją chwyciłam, ale nie robi nic, żeby tą rękę z siebie zrzucić. Chcę mu podziękować za to co dla mnie zrobił. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że nawet na niego nie spojrzałam. Cała jego twarz jest posiniaczona. Nad lewym okiem ma rozcięcie, które na szczęście przestało krwawić. Jednak te na policzku i nosie nadal krwawią.

Nie wiem, dlaczego, ale moja ręka dotyka jego twarzy. Widzę jak jego oczy rozszerzają się w niemym szoku.

- Twoja twarz. – szepczę przejęta.

- To nic – mówi do mnie zduszonym głosem.

Jak on może się tym nie przejmować. Na jego twarzy zostaną blizny. Lekarz musi to obejrzeć i założyć opatrunki.

- Mógłby pan się nim zająć – zwracam się do owego mężczyzny, który stoi kilka kroków ode mnie mierząc mi puls na nadgarstku.

Mężczyzna kiwa głową i zabiera się do pracy. Przez ten cały czas obserwuję Matta jak poddaje się wszystkim zabiegom. Krzywi się kilka razy więc dla dodania mu odwagi kładę rękę na jego ramieniu. Delikatnie ściskam, ale nie za mocno. Po takiej walce jest poobijany i nie chcę dokładać mu więcej bólu.

- Clari, już lepiej się czujesz? – Mike odwracam moją uwagę. Siada obok mnie i bieżę mnie za rękę a jego zmartwiona mina nie pozwala mi przejść obok obojętnie.

- Nic mi nie jest. Nie martw się – biorę głęboki oddech. Gdy już wiem, że atak minął zdejmuję maskę z twarzy i odkładam ją na miejsce obok.

- Clari to nie było nic. – przerywa mi. - Często ci się to zdarza? – nachodzi mnie myśl, że może coś wie o moim stanie, ale przecież nikt nie wiedział. Oprócz mojej agentki, taty i oczywiście mojej terapeutki. Musi widzieć moją zmartwioną minę, bo od razu odpowiada. – Po tym jak umarł twój brat zadzwoniłem do twojego taty. Ten jedyny raz rozmawialiśmy jak za dawnych czasów. Powiedział mi co się z tobą działo.

Wiem co ma na myśli. Po śmierci Anthonego nie byłam sobą. Poza depresją i atakami paniki miałam myśli samobójcze. Na szczęście moja terapeutka szybko zareagowała i zostałam umieszczona na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym. Spędziłam tam kilka tygodni, ale przez ten czas przestałam myśleć o odebraniu sobie życia. Wiedziałam, że gdybym to zrobiła skrzywdziłabym tatę. Nie chciałam, żeby musiał opłakiwać kolejne dziecko.

- Mike... - zaczynam, ale nie pozwala mi dokończyć. Bardzo mi zależy, żeby zrozumiał. Nie chciałabym, żeby i on mnie potępił.

- Clari ważne, że masz się lepiej. Chciałem cię odwiedzić, ale razem z twoim tatą stwierdziliśmy, że nie powinienem. Na stałe jestem związany z MMA. Nie chciałem, żeby moja osoba sprawiła, że wszystko by do ciebie wróciło, dlatego usunąłem się w cień.

Nie mogę w to uwierzyć. Nigdy bym tak nie pomyślałam. Przez ten cały czas martwił się o to czy nie będę się przy nim dobrze czuła, ale tak naprawdę tęskniłam za nim.

- Mike, dlaczego tak myślałeś. Jesteś dla mnie ważny.

- Ale...

- Żadne, ale. Ciągle masz mój numer?

- Nigdy bym go nie skasował.

- Dobrze. Więc masz do mnie dzwonić. – rozkazuję mu. Mam jego numer, ale chcę, żeby porozmawiał ze mną tak jak dawniej.

Przytulam się do jego boku i dociera do mnie, że bardzo za tym tęskniłam. Poklepuję go po piersi. Czekam aż mnie przytuli. Po chwili jego ręce oplatają mnie i mocniej do siebie dociska. To jak wrócenie do przeszłości. Jak byliśmy mali zawsze, kiedy nas odwiedzał pierwsze zdanie po jego wejściu do naszego domu było słowo „Misiek". Rozkładał ramiona a my w nie wbiegaliśmy. Podnosił nas na ręce i tulił do siebie. To był nasz taki rytuał.

- Dziękuję wam – Mike sztywnieje.

- Clari.

- To co dzisiaj zrobiliście było niesamowite. Anthony byłby szczęśliwy.

Widzę, że Mike ma w oczach łzy. Wyswobadza się z mojego uścisku i wychodzi z szatni. Zdążył jeszcze powiedzieć, że musi na chwilę wyjść coś sprawdzać, ale ja wiedziałam, że nie chce przy mnie okazywać słabości.

- Tobie też dziękuję – zwracam się do Matta.

- Clarissa, prawda – upewnia się jak mam na imię.

- Tak. A ty Matt – odpowiadam.

Kiwa głową. Jego twarz jest nieprzenikniona. Nie wiem o czym myśli, ale musi być to coś ważnego. Świadczy o tym zmarszczka przecinająca jego czoło.

- Muszę już iść. Mój tata pewnie będzie się martwił – podnoszę się z miejsca. Jak najszybciej muszę się stąd ulotnić. Przy tym mężczyźnie czuję coś czego nie powinnam. – Dziękuję jeszcze raz.

- Spotkamy się jeszcze kiedyś – pyta szybko i równie szybko podnosi się z miejsca.

- Raczej nie, ale miło było cię poznać. – wychodzę szybko z szatni a potem z budynku. W tym momencie wyrzucam z pamięci mężczyznę które sprawił, że po tak długim czasie poczułam coś więcej niż nienawiść do brata. Poczułam pogodzenie się z jego stratą, ale szybko ona minęła, bo straciłam go z oczu. Mężczyznę który zrobił dla mnie coś cudownego.

Bad decisionWhere stories live. Discover now