ANTHONY
Na lotnisko dotarłem dwadzieścia minut spóźniony, choć śmiałem twierdzić, że Val jest przewrażliwiona, skoro kazała mi pojawić się na miejscu trzy godziny przed odlotem. Wszedłem do przestronnego i jakże tłocznego pomieszczenia. Odgłosy rozmów i dobiegające z głośników komunikaty sprawiły, że przez moment nie wiedziałem, co zrobić. Ludzie przeciskali się obok mnie, spiesząc się na odprawę lub do wyjścia, a jeszcze inni klęli siarczyście pod nosem, nie wiedząc, gdzie mają iść. Przez chwilę dzieliłem ich zakłopotanie, lecz wtedy wypatrzyłem parę zielonych oczu wśród tłumu. Poznałbym ten odcień nawet z drugiego końca świata. Tęczówki Val miały bowiem niesamowicie intrygujący odcień, którzy przyciągał spojrzenia innych i zmuszał do tego, by przypatrywać się tym ślepiom bez końca.
Ruszyłem w stronę kobiety, po drodze trącając kilka osób w ramię. Valentina błądziła wzrokiem po sali, nerwowo rzucała okiem na zegarek, a potem na tablicę informacyjną. Jej noga podrygiwała w miejscu. Nie rozumiałem, czemu jest aż tak zestresowana. Odprawa nawet się jeszcze nie zaczęła.
Gdy znajdowałem się zaledwie kilka metrów od Val, ta w końcu mnie zauważyła. Jej wyraz twarzy zdradził mi, że mam przejebane. Po całości. Zielone oczy płonęły gniewem. Miałem wrażenie, że zaciśnięta na telefonie dłoń w bliskiej przyszłości wyląduje na moim policzku, więc zatrzymałem się w bezpiecznej odległości.
– Żadnych gwałtownych ruchów, panno Valley – ostrzegłem na wstępie, kiwając głową w kierunku ochroniarzy stojących nieopodal. – Z góry przepraszam za spóźnienie. Były kroki, a poza tym...
– Mam to gdzieś – ucięła ostrym tonem, który w jednej sekundzie sprowadził mnie na ziemię. Val przycisnęła dłoń do czoła i westchnęła głośno. – Dewberry, nie jedziemy na wakacje i już na pewno nie możemy się spóźnić, a ty...
– Val – wtrąciłem znudzony jej paplaniną. – Mamy jeszcze w kurwę czasu – zauważyłem, wskazując palcem na panel informacyjny, według którego odprawa miała zacząć się dopiero za pół godziny. – Wyluzuj.
– Po prostu... Świruję, to bardzo ważny wyjazd – wymamrotała pod nosem, patrząc na mnie spod wachlarza rzęs.
Omiotłem wzrokiem jej sylwetkę. Po raz pierwszy w życiu widziałem ją w tak nieoficjalnych ubraniach. Czarny sweterek, materiałowe spodnie i zwykłe botki. Na ustach nie miała swojej ulubionej, czerwonej pomadki, a jej policzki wydawały się nienaturalnie blade, jakby zapomniała nałożyć na nie odpowiednich kosmetyków, które zazwyczaj zakrywały ten mankament. Włosy spięła w wysoki kucyk, a przy jej nodze stała mała walizka z zawieszką w kształcie pomadki. Prychnąłem na widok tej ozdoby lecz szybko na powrót przybrałem poważny wyraz twarzy, by nie denerwować jej jeszcze bardziej.
– Dotrzemy na miejsce o odpowiednim czasie – stwierdziłem pewnym głosem, jakbym nagle zyskał moc kontrolowania świata i kłód, które stale rzucał nam pod nogi. Oczywiście, mogło zdarzyć się wiele rzeczy. Opóźnienia, odwołania, katastrofy... Ale takie czarnowidztwo, jakim wykazywała się Val, ściągało na nas jedynie masę niepotrzebnych zmartwień. – Poza tym, bal jest dopiero jutro, więc nawet, gdyby lot się opóźnił...
– Nie może się opóźnić – wtrąciła pospiesznie, nerwowo przygryzając wargę. Obejmowała się ramionami i nieustannie zerkała w stronę tablicy informacyjnej.
– Nigdy nie widziałem cię tak zestresowanej – powiedziałem, lekko zdziwiony jej zachowaniem. Valentina zazwyczaj wykazywała się niezwykłym opanowaniem, zwłaszcza w kwestiach biznesowych. Nie pozwoliła sobie wchodzić na głowę i zawsze wiedziała, co robi. – Coś się stało? – zapytałem więc.
YOU ARE READING
HEARTLESS
RomanceROMANS BIUROWY🤍 „Anthony Dewberry mógł być moim zbawieniem, ale równie dobrze mógł być moim... końcem" O Valentinie Valley można powiedzieć wiele. Z pewnością uchodzi ona za niezależną, pewną siebie kobietę, która prowadzi własną firmę rozsądnie i...