Rozdział 38

4.6K 143 7
                                    

Po prawie trzydziestu pięciu minutach dojechaliśmy na miejsce, zapłaciłam i pobiegłam w stronę recepcji.

- Gdzie znajdę Colina White'a?

- Pani jest z rodziny?

- Tak, Hope Simons, jestem upoważniona może pani sobie sprawdzić, ale chce wiedzieć gdzie on jest!

- Spokojnie - zerknęła na ekran. - Neurologia, dziewiąte piętro, sala 938, proszę się jednak najpierw udać do lekarza prowadzącego, doktora Harrisa.

Jak tylko zobaczyłam kolejkę do wind, postanowiłam wbiec schodami, zajęło mi to mniej niż minutę, a winda nawet by nie zjechała w tym czasie.

- Szukam doktora Harrisa - oznajmiłam pierwszej spotkanej pielęgniarce.

- Dyżurka, na samym końcu.

- Dziękuję.

Szybko znalazłam się pod odpowiednim pomieszczeniem, zapukałam i nie czekając na zaroszenie, weszłam do środka. Na szczęście, był tam tylko jeden mężczyzna w białym kitlu.

- W czym mogę pomóc?

- Co z Colinem White'm?

- Proszę usiąść - wskazał krzesło przy biurku, a sam usiadł po drugiej stronie. - Pan White został dotkliwie napadnięty, jest cały potłuczony, ma złamane trzy żebra, które na szczęście są na swoim miejscu, ale martwi nas krwiak, który utworzył się w mózgu od silnego uderzenia tępym narzędziem w tył głowy. Pacjenci generalnie pozostają w śpiączce przez najgorszy czas, ale pan Colin jest niezwykle silny i już rejestrujemy u niego odruchy, świadczące o tym, że lada moment się ocknie.

- Ile będzie musiał być w szpitalu?

- Do póki nie będziemy mieć pewności, że krwiak mu nie zagraża, przynajmniej tydzień, ale jeśli nie będzie się wchłaniał, to dłużej, nawet dwa, trzy tygodnie. Oraz musimy go nawodnić i podać elektrolity, był wygłodzony i odwodniony, gdy do nas trafił.

Podziękowałam za informację i za zgodą lekarza weszłam do ojca chrzestnego. Nazywałam go wujkiem i traktowałam jak członka rodziny, mimo iż nie byliśmy spokrewnieni, byliśmy dla siebie najbliższą rodziną.

Gdyby pominąć siwe, zielone i żółte ślady na ciele Colina oraz maskę tlenową na ustach, wyglądałby, jakby spał, wiedziałam jednak, że tak nie jest.

- Cześć - szepnęłam ściskając delikatnie jego dłoń. - Trochę minęło od naszego ostatniego spotkania, ale nie spodziewałam się, że następne będzie wyglądało właśnie tak.

Nawet nie wiem kiedy z oczu, zaczęły lecieć pierwsze łzy.

"Co on tu w ogóle robił?"

"Przecież mieszka w Phoenix, tysiące kilometrów od Bostonu."

- Proszę, obudź się, potrzebuję cię i nie tylko ja - szepnęłam.

Wstałam i dotknęłam jego sinego policzka, to nie wygląda na jednorazowe pobicie, ewidentnie widać, że część siniaków ma już kilka dni, jedne starsze, drugie nieco młodsze, a niektóre faktycznie są świeże. Poza tym to wygłodzenie...

- Przepraszam - do sali wszedł młody mężczyzna w ciemno granatowym uniformie, nie pielęgniarz, nie lekarz, a policjant. - Pani jest rodziną tego mężczyzny.

- Tak. Hope Simons - przedstawiłam się ścierając łzy.

- Mógłbym panią prosić na chwilę?

- Zaraz wrócę wujku - szepnęłam do mężczyzny i ucałowałam go lekko w czoło.

SekretWhere stories live. Discover now