Oprócz niego w posiadłości zamieszkali inni ochroniarze, ale wolałam schodzić im z drogi. Jeden miał nawet bliznę, ciągnącą się przez pół twarzy, ale gdy przyglądałam mu się zbyt długo na korytarzu, to syknął na mnie tak przerażająco, że czym prędzej umknęłam do swojego pokoju.

Widywałam ich też rzadko głównie dlatego, że często wychodzili z domu i wracali późnymi wieczorami. Zauważyłam też, że prawie za każdym razem mieli coś ze sobą, ale nie udało mi się dostrzec, co to takiego. Od razu biegli z tymi rzeczami do mojego ojca, a on oczywiście nie chciał mi się zwierzać. Nie dało się jednak ukryć, że atmosfera we dworze z dnia na dzień gęstniała. Ojciec nie organizował już nawet przyjęć, nie sprowadzał nowych kobiet.

Nie zapomniałam oczywiście o jego planie, którym podzielił się ze mną pamiętnego dnia zeszłego roku. Zamiarze pochwycenia...śmierci. Nadal trudno było mi o tym myśleć.

A jednak od tamtej pory Magus nie wspomniał o tym ani razu. Można było przypuszczać, ze porzucił ten absurdalny pomysł, że było to tylko chwilowe szaleństwo pogrążonego w żałobie ojca. Ja jednak wiedziałam, że nie rzucał słów na wiatr. Wszystko co mówił, prędzej czy później powinno się ziścić. Obawiałam się, że plan pochwycenia śmierci miał zostać wprowadzony w życie właśnie teraz.

*

Pot spływał mi po karku. Zawsze tak było, ilekroć prasowałam w kotłowni, w której nie było okna. Gorąco buchało mi w twarz, a jedyne co mogłam zrobić, to co jakiś czas niezdarnie wachlować się dłonią. Jak można się domyślić, niewiele pomagało.

Od kilku dni w posiadłości przeprowadzano wielkie porządki. Cała służba uginała się pod ciężarem zasłon, które trzeba uprać, podłóg, które trzeba wypastować i ubrań, które trzeba wyprasować. To niewdzięczne zadanie przypadło oczywiście mnie. Z drugiej strony wolałam prasować sterty materiałów, niż na przykład glansować okna. Nie wiedzieć czemu zawsze zostawały mi smugi, a Irma była bezlitosna i tak zwykle poświęcałam na to cały dzień. Nie mówiąc już, że po takiej robocie dosłownie odpadały ręce.

Najgorsze było to, że nie mogłam narzekać razem ze służbą, bo przy pańskiej córce rozmowy zawsze cichły. Och, gdyby tylko wiedzieli, że ojciec nie traktuje mnie lepiej, niż ich wszystkich. Słyszałam jednak te szepty i urywki rozmów. Ludzie spodziewali się czegoś wielkiego.

A tylko ja wiedziałam, co ojciec planował. Zadrżałam pomimo gorąca. Kiedy to się stanie? Dziś? Jutro? A jeśli mu się uda...? Czy zostaniemy przeklęci?

Byłam w połowie swojej sterty, kiedy moje rozmyślania przerwał huk. Podskoczyłam, wyrwana z zamyślenia i krzyknęłam, łapiąc się za palec.

- Hope! Szukam cię po całym domu, co ty tu jeszcze robisz?! - jeszcze na schodach usłyszałam pretensje Sykes'a.

Wzruszyłam ramionami i wetknęłam zraniony palec do buzi.

- Przez ciebie się oparzyłam.

Sykes tylko machnął ręką. Miło.

- Nie czas na to Hope. To się stanie dzisiaj...- powiedział z powagą, a ja od razu pojęłam o co chodzi i cała zesztywniałam.

Mężczyzna powstrzymał się, aby nie jęknąć i złapał mnie za rękę. Zdążyłam jeszcze zabezpieczyć żelazko, by nie spaliło domu, zanim pociągnął mnie ku schodom.

- Zdejmij fartuch. - polecił mi. - I obetrzyj się trochę. Musisz wyglądać dobrze. Dzisiaj... wszystko musi być idealne. - dodał niepewnym szeptem, gdy znaleźliśmy się na korytarzu.

Wtedy spojrzał na mnie i chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował i tylko skinął głową w moją stronę, po czym zniknął, a ja zostałam sama. Czego właściwie ode mnie chcieli? Westchnęłam i postanowiłam iść do łazienki, by opatrzeć oparzone miejsce, a wtedy rozległ się dzwonek u drzwi. Wyjrzałam na przedpokój, ale nikt najwyraźniej nie kwapił się, by otworzyć, więc poprawiłam koszulę i ruszyłam na dół.

Przynieś mi sen ~ SandmanWhere stories live. Discover now