Historia

685 81 84
                                    

I jak podoba się Wam sumeru? Sorki za opóźnienie, ale musiałam nacieszyć się grą. Koniec questa z tymi stworkami rozwalił mi psyche.

Biorąc pod uwagę fakt jak bardzo polubiłam sumeru, to nie zdziwię się jeśli kiedyś coś napisze o tym regionie, muszę tylko poczekać na questy.

PO KOGO WISHUJECIE?

***

Powiedzenie, że ciekawość zżera mnie od środka było by lekkim nie domówieniem, bo szczerze mówiąc jest dużo gorzej.

O co Zhongli może mnie spytać? Czy to bardzo ważne? Czy raczej błaha sprawa?

Z nim nigdy nie widomo, z jednej strony ma to swój urok, bo Archon traktuje nawet najmniejsze rzeczy bardzo poważnie, ale z drugiej strony często się później stresuje.

Idziemy ramię w ramię, a zachodzące słońce przyjemne oświetla i grzeje nasze twarze.

Co jakiś czas patrzę na niego kątem oka, gdy w końcu Zhongli odwzajemnia moje spojrzenie, nieco się peszę i udaję, że nie miało to żadnego miejsca.

- Patrzysz się. - znaczący uśmieszek pojawia się na jego twarzy. Odruchowo prycham i zakładam ręce na piersi.

- Nie mów, że ci to nie pochlebia.

- Nie miałem takiego zamiaru. - uśmiecha się miękko, jednak w sposobie jego wypowiadania się dostrzegam nieme wyzwanie.

- Mhm.

Kręci z rozbawieniem głową i niczym najprawdziwszy gentelman, łapie mnie pod rękę.

W dalszym ciągu prowadzi mnie zawiłymi ścieżkami, aż w końcu stoimy przed małym budynkiem.

Brunet przepuszcza mnie w drzwiach, a w moje nozdrza uderza niesamowity zapach różnych ziół i herbat.

Kiwam z zadowoleniem głową, powoli wchodzę do środka i nieco niepewnie rozglądam się po wnętrzu, które jest raczej średniej wielkości, ale nadrabia przytulnością.

Ciemne ściany i równe ciemna podłoga doskonale się uzupełniają, a duże okna wpuszczają przez czyste szyby delikatnie rozproszone światło.  
Na małych stolikach stoją zapalone świece, które wesoło migotają.

Zhongli prowadzi mnie do najbardziej odosobnionego stolika, znajduje się on za drewnianym parawanem, który wygląda podobnie do tych z Inazumy.

Siadamy na przeciwko siebie i przez krótką chwilę po prostu milczymy. Zaczynam nerwowo stukać paznokciami w blat i rozglądam się dookoła.

Niemal podskakuję na krześle, gdy rozlega się ciche chrząknięcie.

- W czym mogę pomóc? -  starsza kobiecina spogląda na nas z błyskiem w oku. Siwe włosy spięła w nienagannego koka, czego nieco jej zazdroszczę, bo moje włosy od zawsze żyją swoim życiem.

- To co zawsze, dla Li to samo. - prosi uprzejmie. Starsza pani kiwa z zadowoleniem głową, kłania się i odchodzi. Marszczę brwi, ale w końcu wzruszam ramionami, wierzę w jego dobry gust.

- O czym chciałeś porozmawiać? - pytam z nieukrywaną ciekawością.

- O Tobie. - odpowiada po chwili intensywnego myślenia. Jego złote oczy błyszczą smutno, dostrzegam w nich żal.

Cholera, trochę zbyt poważnie.

- W sensie? Nie do końca rozumiem.

- Zniknęłaś bez słowa, nawet nie powiedziałaś o tym, że gnębi Cię karma. Dlaczego?

Przymykam oczy i ciężko wzdycham.

Domyślałam się, że ta rozmowa mnie nie ominie, ale mimo wszystko i tak nie potrafiłam się na nią przygotować.

Chcę otworzyć usta, ale ratuje mnie moja wybawicielka. Kelnerka w podchodzi z dużą, okrągła drewnianą tacą. Układa na stole filiżanki, dzbanek i jakieś ciasteczka, po czym kłania się i zostawia nasz samych.

Zero zbędnych pytań.

Zaczynam rozumieć czemu Zhongli przyprowadził mnie akurat tu.

- To skomplikowane. - mamroczę wymijająco pod nosem.

- Postaram się zrozumieć.

Nawet nie wiem od czego zacząć.

Ciężkie westchnięcie wyrywa się z moich ust, prostuję zgarbione plecy i wbija wzrok w duże okno.

Ej, nie chciałam Cię zabić?

Cholera jasna.

- Starałam się być raczej oddaną Adeptką i Yakshą. - zaczynam od początku. - Nie wiem, czy zawsze mi to wychodziło, ale robiłam co w mojej mocy, by zapewnić wszystkimi bezpieczeństwo, by mogli na mnie polegać.

- Pamiętam. - mówi z zamyśleniem. Jego twarz wygładza się, zdaje się faktycznie wspominać tamte czasy. - Byłaś jedną z lepszych Adeptów jakich kiedykolwiek miałem. - przyznaje, a ja staram się nie cieszyć tym stwierdzeniem.

- Wiesz, w momencie, gdy resztę dopadła Karma, mnie to nie minęło. - Zaciskam usta w wąską linię przez wspomnienie śmierci mojej kuzynki. - To co spotkało Indarias, szczególnie na mnie wpłynęło. - krzywię się na wspomnienie grymasu bólu i strachu, który plamił jej zawsze szczęśliwą twarz.

- Heng Li... - Zhongli kładzie swoją dłoń na mojej. Początkowo chcę ją odsunąć, ale Zamieram w bezruchu.

- Po jakiś czasie zaczęłam słyszeć ją. Wiesz, myślałam, że to z przemęczenia, zirytowania. Jej podszepty miały jakiś sens, więc nie myślałam, że może mieć katastrofalne skutki.

- Co mówiła? - pyta z zaciekawieniem, przekrzywia głowę, a jego złote oczy wpatrują się prosto w moje czerwone.

- Że to wszystko bez sensu, ciągle wszystkim pomagam, a nie patrzę na siebie. Stwierdziła, że ludzie mnie wykorzystują i nie mają szacunku w przeciwieństwie do innych Yaksh. "Heng Li, przynieś to, posprzątaj tamto." I tak dzień w dzień. - opowiadam mu z wyczuwalną w głosie goryczą. - Nie potrzebowałam bukietów kwiatów, pieśni na mą cześć, chciałam tylko trochę szacunku. Czy to źle z mojej strony? - moje oczy zaczynają okropnie piec, a ja z trudem powstrzymuję łzy.

- Nic w tym złego. - ściska mocniej moją dłoń. - Przepraszam Cię za to, mogłem interweniować.

- Ty mnie przepraszasz? - dziwię się.

- Zasługujesz na to. - jego ciepły ton głosu sprawia, że chwilowo czuję się trochę lepiej.

Pociągam nosem i odwracam wzrok.

- Z każdym dniem ona stawała się coraz bardziej nie do zniesienia, czara goryczy się przelała w momencie, gdy zaczęła mi sugerować żebym zrobiła wam i ludziom, których spotkam krzywdę. Jako Yaksha chronię innych, więc jak mogę zabijać niewinnych? To wbrew mnie.- kręcę głową. Brzmię na coraz bardziej spanikowaną i za nic w świecie nie potrafię się uspokoić. - Dopiero w momencie, gdy kazała mi się Ciebie pozbyć zrozumiałam czym jest. Indarias kiedyś mi opowiedziała, że karma często działa jako nasza odwrotność, wszystko po to, by bardziej nas dobić.

- Możesz rozwinąć wypowiedź?

- Troszczyłam się o wszystkich, więc moim przeciwieństwem jest chęć mordu, Indarias zawsze miała wszystko poukładane w głowie i mimo wszystko była opanowana, a oszalała. Bonasus i Menogias przypominali najbardziej zżyte ze sobą rodzeństwo, a wymordowali siebie nawzajem. Bosacius był naszym liderem, ale jego imię zostało zapomniane.

Wolną, drżącą dłonią sięgam po filiżankę z zimną już herbatą, po czym biorę dużego łyka, by trochę ukoić pragnienie.

- Kiedy zrozumiałam już, że będzie gnębić mnie dzień w dzień i w końcu sprawi, że faktycznie kogoś zabiję, opracowałam metodę hibernacji, która sprawiała, że pogrążałam się w niespokojnym śnie i powoli umierałam. Musiałam odejść nim zraniłam ludzi, na których mi zależało.

Popiół Zhongli x Reader Where stories live. Discover now