Rozdział 32

2K 217 13
                                    

Kochani,

moja kolejna książka "Spirala naszych kłamstw" jest już dostępna w empiku do kupienia! Jak pewnie wiecie, ta pisarska droga nie zawsze jest łatwa, ale się nie poddaję. Kupując moje książki okazujecie mi wsparcie, bo to właśnie dzięki temu mogę nadal wydawać! Będzie mi miło, jeśli i tym razem to zrobicie.

Ściskam,

Dominika

***

😈 Stephen 😈

Wszystkie cmentarze dla mnie wyglądały podobnie bez względu na to, ile odwiedziłem ich w swoim życiu. Równo przycięta zielona trawa, identyczne nagrobki i kaplica z jasną elewacją, która zazwyczaj majaczyła gdzieś w tle. Słońce zdążyło praktycznie zajść, a niskie drzewa i pojedyncze palmy rzucały długie cienie.

Znałem doskonale to miejsce. Tyle razy w dzieciństwie przychodziłem tam z rodzicami do dziadków, ale z jakiegoś powodu nigdy nie zakładałem, że przyjdzie dzień, gdy będę odwiedzał ich. Na pewno nie zakładałem, jak szybko to nastąpi. W tych odległych wizjach zawsze byłem już starszym facetem, a Molly, równie siwa i dojrzała zawsze stała tuż obok, żeby rzucić głupim żartem, który rozbijał zbędny patos.

Ale obok nie było mojej siostry ani jej żartów.

Nie było też moich rodziców.

Zostałem tylko ja.

Sam.

I chociaż popełniłem w życiu tak wiele błędów, tyle razy uciekałem przed bólem to wiedziałem, że tamtą drogę muszę pokonać sam. Jak łatwo byłoby zaciągnąć Morgan razem ze mną na ten spacer aleją wspomnień i podzielić między nas całe napięcie. Pewnie trzymałaby mnie za rękę, a potem wykorzystałaby swoje psychologiczne sztuczki, przez co znowu skończyłbym na zwierzaniu się ze zbyt wielu spraw. Jedna część mnie żałowała, że tego nie zrobiłem.

Druga za to doskonale wiedziała, że właśnie musiałem zafundować sam sobie finałowy cios w serce, żeby w końcu mogło się uleczyć. Chyba tylko to powstrzymało mnie przed ucieczką.

Kiedy stanąłem przed nagrobkiem rodziców, westchnąłem, a potem zabrałem się za swoje przemówienie.

— Mamo — zacząłem cicho. — Przykro mi, że z mojej winy cierpiałaś. Jakaś część mnie chyba zawsze będzie pamiętać, jak przymykałaś oko na zachowania ojca, ale jednocześnie ci to wybaczam. Żadne z nas nie zasłużyło na to, by znaleźć się w środku tego cyklonu, którym były jego przekonania i decyzje.

Patrzyłem w jej wyryte imię i nazwisko tak, jakby ten wzrok mógł cokolwiek zmienić.

Josephine Stephanie Cox.

Moja nieidealna matka, która naprawdę próbowała dać z siebie jak najwięcej.

— Tato. Miałeś swoje zasady i wpychałeś mi je do gardła, ale tobie też wybaczam. Chciałeś żeby wszyscy żyli według twoich surowych zasad, a to paradoksalnie doprowadziło do twojej śmierci. Stworzyłeś potwora. Nie byłeś dobrym mężem — powiedziałem gorzko. — I nawet jeśli cię kochałem, to każdego dnia proszę los o to, żebym nigdy nie stał się takim ojcem, tak ty. Nie jestem głupcem. — Przyklęknąłem przed nagrobkiem i nachyliłem się niżej, a głos obniżyłem do szeptu. — Miałem w sobie potencjał na okrucieństwo, ale nigdy by się nie rozbudził, gdyby nie ty. Przez ciebie jestem jak stłuczone lustro, które nawet sklejone pozostanie wadliwe i nie wiem, czy kiedyś o tym zapomnę. Paradoksalnie zrobiłeś nieświadomie jedną dobrą rzecz, której i tak się wyparłeś. Zostawiłeś mi brata, ty niewierny skurwielu, ale jego też zawiodłeś. Byłeś numerem jeden na własnej liście priorytetów. Cóż — Wstałem i otrzepałem spodnie. — Dzięki, że wysłuchałeś mnie bez przerywania. To mógł być pierwszy raz w historii.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz