rozdział 17

3K 233 22
                                    


😈 Stephen 😈

Jeszcze nigdy nie zaliczyłem tak ciężkiego powrotu do rzeczywistości, choć przecież robię to, co robię już od lat. Ten raz jest jednak inny, a nie trzeba zbyt długo się zastanawiać, by poznać powód. Morgan.

Nawet nie wiem, czy jest jeszcze cokolwiek w moim życiu, czego nie robię z myślą o niej. Zapewniam jej bezpieczeństwo, próbuję utrzymać ją z daleka od tego wszystkiego i staram się zapewnić poduszkę bezpieczeństwa tak na wszelki wypadek, gdybym tego nie przeżył. Nie ma się co oszukiwać, szanse na śmierć są kurewsko duże. Od dawna wiem, że jeśli nie będę miał innego wyboru, zabiję ostatni obiekt i sam zginę razem z nim. Morgan wtedy będzie potrzebowała wsparcia, więc szukam. Grzebię. Nie mówię jej o tych rzeczach od razu. Dowie się w swoim czasie.

Głównie dlatego siedzę teraz w jednym z mieszkań na przedmieściach Los Angeles, podczas gdy ona wciąż przebywa w głównym apartamencie. Czekam tam na mojego gościa, a czas dłuży mi się niemiłosiernie. Tykanie zegara nagle urasta do rangi walącego gongu, bo jest jedynym dźwiękiem, przebijającym się w ciszy. Cholera, specjalnie wybrałem apartament blisko lotniska, dlatego robię się niecierpliwy. Powinien już dawno tu być.

Są jakieś problemy?

Na szczęście odpowiedź od Tate'a nadchodzi ekspresowo.

Już wjeżdża windą.

No w końcu, myślę sobie.

Zadbaj o to żeby nikt nie podsłuchiwał i ty też tego nie rób.

Odrzucam telefon na bok i nawet nie zerkam już na ekran. Nieudolnie uspokajam swoje nerwy i pocieram twarz, ale to nie pomaga. Czuję szalony koktajl emocji nie tylko w imieniu własnym. Bez przerwy wspominam też Morgan, która wciąż nie wie gdzie i właściwie po co jestem. Może powinienem był wspomnieć jej coś wcześniej, ale nie mogłem. Tu w Los Angeles znów wszyscy śledzili każdy nasz krok. Nigdy nie było wiadomo, kto mógł podsłuchiwać, dlatego czekał nas powrót do dawnej udawanej obojętności.

Stephen nie mógł robić tych wszystkich rzeczy.

Tylko diabeł jest do tego zdolny.

Ding-dong.

W końcu. Ten dźwięk sprawia, że zrywam się gwałtownie ze swojego dotychczasowego miejsca, a krzesło prawie upada od mojego ruchu. Poprawiam je, biorę ostatni oddech i maszeruję prosto do drzwi. Nie wiem, z kim tak naprawdę będę miał do czynienia, więc przybieram maskę obojętności. Teraz muszę być żołnierzem, który poprowadzi przesłuchanie. Od mojego werdyktu zależy to, czy pozwolę mu zobaczyć się z Moe. Jeśli uznam, że ma nieczyste zamiary i stanowi zagrożenie, ona nigdy nie dowie się o naszym spotkaniu. Mimo wszystko tli się we mnie jakaś nadzieja.

— Dzień dobry — mówię neutralnym tonem, gdy drzwi są już w pełni otwarte.

A przede mną stoi on.

— Dzień dobry — odpowiada po krótkim wahaniu. — Michael Groom.

Wyciąga w moją stronę rękę, którą ujmuję ze stanowczym uściskiem. Zamiast mu się przyjrzeć, głowię się nad tym, jakie imię mam podać. Kurwa, jak zwykle przemyślałem wszystko oprócz tej najważniejszej kwestii. Mógłbym powiedzieć po prostu „Diabeł", ale jeśli przeżyję, to zostaniemy potencjalnie rodziną. Z drugiej strony powiedzenie „jestem Stephen Cox" wydaje się wręcz przesadną szczerością.

— Mów mi Steph — oznajmiam grobowym głosem.

Próbuję być przerażający i chyba mu to nie umyka. Zamykam za nami drzwi, a później prowadzę go do kuchni, z której wcześniej wyszedłem. Na wąskiej wyspie kuchennej czeka na nas sok, dwie szklanki i dwa wysokie stołki. Brakuje tylko lampy, którą mógłbym mu poświecić w oczy, a broń mam schowaną z tyłu za paskiem spodni.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAWhere stories live. Discover now