rozdział 14

3.1K 255 40
                                    

☀ Morgan ☀

Nawet jeśli jakaś jego strona złagodniała, cała reszta osobowości pozostała dokładnie taka sama, o czym przekonałam się dość szybko. Po wspólnym śniadaniu bąknęłam coś o tym, że przydałaby mi się golarka. Głupio liczyłam na brak komentarza. O ja naiwna.

— Nie musisz golić cipki — wymruczał zadowolony z siebie. — Chcę patrzeć, jak moja sperma zalewa te loczki.

Jego ton głosu wystarczył, bym prawie zakrztusiła się własnym językiem.

— Chodziło mi o nogi.

— Jasne.

Nie uwierzył mi.

I miał cholerną rację.

— Nie będzie mnie maksymalnie godzinę.

I oto stoję przy kuchennym oknie, obserwując, jak zręcznie zawraca samochód na betonowym podjeździe. W pewnym sensie chyba nie wierzyłam, że zrobi to naprawdę.

Wyjdzie. Zostawi mnie samą.

Dopiero gdy naprawdę odjeżdża, oddycham z ulgą. Schodzi ze mnie odrobina napięcia, z którego istnienia nawet nie zdawałam sobie wcześniej sprawy. Jego słowa brzmią w mojej głowie niczym echo. Co miał na myśli? Czy on wręcz dał mi wskazówki, bym uciekła?

Nie, to niemożliwe.

Odwracam się na pięcie i biegnę w stronę drzwi wyjściowych. Wcześniej tłumaczył mi sporo o tym, jak ciężko dostać się tam z zewnątrz. O dziwo, wyjść już jest o wiele prościej. Gdy łapię pozłoconą klamkę, moje serce wali już jak młot. Obawiam się, że ta ani drgnie, ale mimo to przekręcam.

I wtedy dzieje się coś niespodziewanego.

Otwierają się, a ja staję w progu, z którego widzę całe osiedle majaczące gdzieś w oddali.

— Cholera — mamroczę do siebie. — Ty draniu.

Zgrzytam zębami ze złości, gdy uświadamiam sobie, że zrobił to specjalnie. Jego wszystkie opowieści, wskazówki, każde to dziwaczne zdanie, mające drugie dno. To tłumaczyłoby też, dlaczego cały poranek zachowywał się tak, jakby mnie żegnał. Zostawił mi otwarte drzwi na wolność dosłownie i w przenośni.

Przez chwilę to naprawdę kusi, więc bez namysłu stawiam stopę na wycieraczce i wdycham świeże powietrze. Nie mam butów, więc szorstkie włosie wbija mi się w podeszwy stóp, ale nie zwracam na to większej uwagi. Cieszę się z tej chwilowej ulgi, że niczyje oczy nie śledzą każdego mojego kroku.

To już.

Mogę odejść.

A Diabeł zostanie daleko w tyle. Dał mi na to godzinę.

— Nie mogę...

Cofam się i zatrzaskuję za sobą drzwi, a pot spływa mi po plecach, gdy zamek ponownie zaskakuje z cichym kliknięciem. Czuję się rozdarta, ale gdzieś w środku czuję, że nie mogę odejść. Nie w momencie, gdy zaczęłam mieć poczucie, że do przetrwania oboje potrzebujemy siebie tak samo mocno. Jego koszmary się nasilają, a czujność zanika. Robi się rozproszony, a jeśli odejdę może być gorzej. Nie chcę przeceniać własnej wartości. Takie jednak mam wrażenie.

Przede wszystkim jednak się boję.

Prawda jest taka, że nie mam dokąd pójść. Nigdzie nie poczuję się bezpiecznie. Nigdzie nie będę tak naprawdę w domu, a samo wspomnienie dawnego szefa sprawia, że krople potu perlą się na moim czole. Ten dupek pewnie z ochotą dołożyłby mi zmartwień, gdyby tylko wiedział, gdzie mnie znaleźć.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAWhere stories live. Discover now