Rozdział 31

2K 196 18
                                    

😈 Stephen 😈

Kiedy moje zdrowie zaczęło się powoli poprawiać, wydarzenia nabrały kompletnie nowej, żwawszej dynamiki. Moe zaczęła mnie unikać, ale nie miałem jej tego za złe. Mogłem już przemieszczać się bez asekuracji i w zasadzie nie potrzebowałem niańki.

Przy pierwszej okazji wyniosłem się od Loringa do własnego mieszkania, tego samego, które w zasadzie teraz należało do Morgan. Tęskniłem za nią i to rozsadzało mnie od środka, ale wiedziałem, że nie mogę poddawać się tym pragnieniom. Miałem pracę do wykonania. Błędy do naprawienia.

Wystawiłem na sprzedaż loft, w którym przebywałem wcześniej z chłopakami. Zysk miałem zamiar podzielić równo na wszystkich, a meble oddałem dla rodziny, która straciła cały swój dobytek w pożarze. Chociaż tyle mogłem zrobić, chociaż jeden altruistyczny gest bynajmniej nie wymazywał całej reszty moich przewinień. Nie byłem aż tak głupi, by w to wierzyć.

— Stephen? — Drgnąłem, przywołany do rzeczywistości spokojnym kobiecym głosem. — Wyglądasz dziś inaczej.

Poprawiłem się na skórzanym krześle i odciągnąłem wzrok od ściany. Zawiesiłem go na swojej terapeutce, z którą spotykałem się regularnie żeby... wydobrzeć. Na tyle, na ile było to możliwe w przypadku kogoś tak zniszczonego, jak ja.

Zastanowiłem się przez moment nad jej uwagą i dotknąłem twarzy, którą teraz pokrywał gęsty zarost.

— Ach, tak. Stwierdziłem, że będę zapuszczał włosy. Brody też podobno są w modzie.

Patricia nie wyglądała, jakby przekonała ją moja odpowiedź i właśnie to w niej uwielbiałem. Nie kupowała żadnej mojej ściemy. Była młoda i błyskotliwa. Przejrzała mnie w dziesięć sekund.

Już od pierwszego spotkania wiedziałem, że z naszej współpracy wyniknie coś dobrego.

— Mówię o czymś innym, ale to też zauważyłam. — Uśmiechnęła się powściągliwie, acz z sympatią. — Zdecydowałeś się na kompletnie inne ubrania, niż przy wcześniejszych sesjach. Wyglądasz na spokojniejszego.

— To moje stare rzeczy. — Spuściłem wzrok na kraciastą koszulę z rękawami podgiętymi do łokci. — Szukałem dobrych skojarzeń tak, jak mi kazałaś.

Zaśmiała się i oparła brodę na splecionych dłoniach. Jej brązowe oczy zalśniły wesoło, gdy tak przypatrywała mi się, jakbym był małym dzieckiem, które właśnie nauczyło się nowej sztuczki. Pojedyncze kosmyki jasnobrązowych oczu wysunęły się z jej luźnego koka, gdy lekko kręciła głową. Wyglądała elegancko i profesjonalnie, ale nie była tak naturalnie piękna, jak Moe.

Nie, żeby jej uroda miała jakiekolwiek znaczenie. Po prostu nie mogłem powstrzymać się przed porównywaniem, skoro ich zawodowa ścieżka była tak podobna.

— A jak się dzisiaj czujesz?

— Dobrze.

Zmarszczyła brew, nim zapisała coś długopisem w swoim czarnym notatniku uprawionym w lśniącą skórę.

— Mówisz prawdę?

Westchnąłem.

— Umiarkowanie. Ani dobrze, ani źle. Ciągle mam ochotę spakować wszystkie rzeczy żeby zamieszkać z Moe, ale trzymam zdrowy dystans tak, jak mi doradziłaś.

— To bardzo dobrze, że stawiasz tu powolne kroki — oznajmiła łagodnie. — Podnosiliśmy już temat tego, jak czułeś się w związku z budowaniem twojej relacji z Moe. Według mnie te obawy o nadmierną dominację psychiczną były słuszne. Nie chodzi o to, żebyście kompletnie zerwali kontakt, bo to niemożliwe chociażby ze względu na dziecko, ale małe zwolnienie jest jak najbardziej wskazane. — Odłożyła notatnik. — Jeśli nie masz nic przeciwko, to dziś chciałabym wrócić do paru wątków, o których już pobieżnie rozmawialiśmy. Sam narysowałeś chronologię wydarzeń, które miały kluczowe znaczenie dla twojego życia.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONATahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon