22. Olivia - On tu jest, skarbie

8.5K 367 87
                                    

Stałam patrząc prosto w jego ciemne, wzburzone oczy. Naprawdę nie żartowałam. Nie miałam zamiaru tkwić w związku, o który walczę tylko ja. Mój mąż nie wykazywał żadnych chęci. Choć nie wyobrażałam sobie życia bez niego, to nie mogłam pozwolić, by tak mnie traktowano. Nie byłam dawną Olivią, którą można pomiatać na prawo i lewo. Zrozumiałam swoją wartość i nikt nie ma prawa jej podważać, nawet mężczyzna, za którym poszłabym w ogień.

– Nie dam ci rozwodu – powiedział twardo. Prychnęłam, czując się jakbym rozmawiała z zupełnie obcym dla siebie człowiekiem. Nie poznawałam go.

– Uwierz mi, zrobisz to – nie bałam się jego ani tych chorych gierek, które stosował. Miałam to totalnie gdzieś.

– Nie, mam ci to przeliterować? – zapytał kpiąco, a mi grunt zawalił się pod nogami. Traciłam go.

– Radzę ci się zastanowić nad tym co robisz – uśmiechnął się ukazując swoje śnieżnobiałe zęby. Nie poznawałam go. Nie miałam pojęcia co w niego wstąpiło.

– Widzisz żono, czasem trzeba posunąć się do okropnych czynów, by uzyskać to, co się chce – miałam ochotę prychnąć, ale się powstrzymałam. Opadłam na skórzany fotel stojący przes jego biurkiem totalnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.

– Powiesz mi łaskawie co kombinujesz?! – wykrzyczałam mu, wyprowadzona z równowagi. Miałam dość tego jego egoistycznego zachowania. Zachowywał się jak największy palant.

– Nie, są rzeczy, o których wiedzieć nie powinnaś, stokrotko.

Pomimo tego, że już coś mi zdradził czułam jego kpiący ton.
Zastanawiałam się czy to jego odreagowanie po tym wszystkim. Wiedziałam też, że choćbym pytała tysiąc razy to i tak, by mi nie powiedział, bo taki już był. Trzymał wszystko w sobie. Spojrzałam w kominek, w którym drewno skwierczało powoli i nadawało romantycznego klimatu, którego ja w tym przypadku w ogóle nie odczuwałam. To było bolesne, że traktował mnie tak, a ja nic mu nie zrobiłam, przynajmniej tak mi się wydawało.

– Wiesz co? Nie cofam swoich słów o rozwodzie. Jeśli w przeciągu tygodnia nie powiesz mi czemu odzywasz się do mnie jakbym była twoim wrogiem i nie zmienisz swojego zachowania, odejdę. I nie będzie mi do tego potrzebny rozwód. Zniknę, rozpłynę się w powietrzu razem z dziećmi. I uwierz, nikt nas nie znajdzie, bo gdy czegoś chcę, nic nie popsuje mi planów. To tak do twojej informacji – posłałam mu sztuczny uśmiech i wstałam z fotela, by wyjść z tego pomieszczenia, które powodowało, że chciało mi się płakać. Trzasnęłam drzwiami i poszłam od razu na górę, do naszej sypialnii.

Nie miałam zamiaru spać z nim w jednym łóżku. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy z szafki nocnej i przeniosłam parę ciuchów do pokoju gościnnego, który znajdował się niedaleko. Pachniało tu świeżością, ale nie nami. Obco. Nasze małżeństwo wisiało na włosku i byłam tego w pełni świadoma, ale ja już zrobiłam dużo, by je naprawić, a on nie zrobił nic. Jeśli nie zacznie sklejać tego co zepsuł to będzie definitywny koniec.

Zapaliłam świeczkę, którą uwielbiałam, by poczuć się trochę lepiej, i by nie pachniału tu taką nowością, ale szybko ją zgasiłam, bo wyjątkowo zapach mi przeszkadzał i gryzł. Chwyciłam piżamę i poszłam wziąć szybką kąpiel. Byłam zmęczona tym wszystkim i marzyłam o spaniu. Tylko nie wiedziałam jak zasnę bez niego.

Nagle poczułam mocne mdłości i aż musiałam pobiec znowu do łazienki. Zwymiotowałam i na samą myśl, że znowu mnie coś łapie rozbolała mnie głowa. Jeśli dzieci przyniosły ze szkoły jakiś wirus wszyscy będą chodzili podtruci. Umyłam szybko zęby i poszłam spać.

                            ***
Nazajutrz wcale nie było mi lepiej. Myślałam, że wyjdę z siebie z tego wszystkiego. Pani Estera uśmiechnęła się do mnie pocieszająco i podała wodę z cytryną.

– Wkrótce przejdzie – zapewniła. Miałam taką nadzieję, bo jeszcze trochę a łazienka stanie się moim domem. Miałam już zasypiać w salonie, na kanapie, ale mój telefon zadzwonił.

– Boże, ja chyba rodzę! – usłyszałam przerażony głos Evy. Od razu mi się polepszyło i stanęłam na równe nogi.

– Idź po Pablo, ja już jadę – pobiegłam na górę, po kurtkę, bo była zima. Chwyciłam torebkę i zbiegłam na dół.

– Nie ma go, wyszedł. Miał ogarnąć sprawę z kamerami wokół domu – pisnęła z bólu, a mi samej przypomniał się poród.
Nie należał do lekkich i myślałam, że to będzie dzień, w którym sama zejdę z tego świata.

– Już jadę – zapewniłam. Pobiegłam do garażu. Łamiąc przepis o tym, że muszę się poruszać z ochroniarzem. Raz kozia śmierć. Chwyciłam kluczyki do terenowego Mercedesa, którym uwielbiałam jeździć i wyjechałam z garażu. Brama była otwarta, co było moim głupim szczęściem.

– Riccardo się zamorduję, gdy odkryje, że pojechałaś bez ochroniarza – sapnęła, ale teraz o tym nie myślałam. Jechałam leśną drogą aż do głównej ulicy. Eva mieszkała w domu, który kupili razem z Doriano na strzeżonym osiedlu blisko Palermo. Nie było to aż tak daleko, więc pokonałam trasę w piętnaście minut. Zjeżdżałam z dość stromej góry, z której miałam idealny widok na miasto i na wodę.

– Chyba do tego zdolny nie jest – zażartowałam chociaż teraz sama zaczynałam powoli w to wątpić.

Rozłączyłam się i czekałam na przyjaciółkę, która wygramoliła się z domu z walizką. Pomachała mi radośnie, chyba to był moment, w którym nie łapały ją skurcze. Pokonałam drogę do prywatnego szpitala bardzo szybko. Od razu przyjęli nas na salę i zaczęła się cała akcja. Ja czekałam na korytarzu, a Eva załatwiała wszystkie sprawy papierkowe.

W tym czasie czekając na korytarzu napisałam wiadomość do ochrony o naszym położeniu. Nie chciałam, by tracili życie przez mój wybryk. Po pół godzinie mój ochroniarz wraz z ochroniarzem Evy zjawili się w szpitalu.

– To co panie zrobiły było niedorzeczne – wiedziałam, że to nie było mądre posunięcie z mojej strony, ale chociaż na chwilę przestałam myśleć o tym wszystkim co mnie otaczało i mogłam poczuć się jak dawna ja. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz siedziałam za kółkiem i nie było przy mnie nikogo.

– Było minęło, Brando – zaśmiałam się. Poszłam nam po kawę, czekając na wieści od pielęgniarek.

Uśmiechnęłam się i stanęłam, gdy jedna wyszła z sali.

– Pani żona prosi o pani obecność – próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Kobiecina pomyślała, że byłyśmy razem. Spojrzałam kątem oka na ochroniarzy, którzy nie kryli swojego zdziwienia jej słowami. Domyśliłam się, że Eva zrobiła to specjalnie. Inaczej nie wpuściliby mnie do sali.

– Jasne – odpowiedziałam próbując się nie zaśmiać. Założyłam fartuszek i weszłam do środka.

– Cześć żono – powiedziała Eva i wybuchła szczerym śmiechem. Najwyraźniej była już po podstawowych badaniach i pielęgniarki wyraziły zgodę na piłkę.

– Dobrze mnie wkręciłaś – zaśmiałam się siadając na krzesełku. Nagle Eva posmutniała i dobrze wiedziałam z jakiego powodu.

– Kochana, on tu jest. Jestem pewna, że jest tu gdzieś przy tobie i was pilnuje – Eva nie próbowała nie płakać. Wiedziałam, że pomimo wszystko to będzie dla niej trudny dzień.

– Czasem mam wrażenie, że on przy mnie jest. Czuję jego obecność – powiedziała smutno. Zrobiłabym wszystko, by tego fatalnego dnia Doriano przeżył. On tak bardzo cieszył się na to dziecko. Byłby idealnym tatą. Pękał z dumy, a Eve nosił na rękach.

– To nie wrażenie, on na pewno tu jest. Na pewno cię wspiera, skarbie i jest z ciebie dumny. Wasz syn będzie miał idealnego anioła stróża.

-----------------------------------------------

Na błagania pewnej z was... 🙈
Udało mi się dokończyć. Jak widzicie już coś wiemy, ale nie zdradzę wam od razu o co chodzi. 😇

Miłość Diabła - [Zakończone]Where stories live. Discover now