Rozdział 18

392 12 4
                                    

Obudziłam się bez życia. Dziś mamy praktyki w firmie. Wszystko zaczyna się o dziesiątej. Popatrzyłam na zegarek.

-Mamy pół godziny!- krzyknęłam do śpiącej przyjaciółki. 

Od razu się podniosła. Wybrałam szybko ubrania, uczesałam włosy i nałożyłam lekki makijaż. Czekałam chwilę na Zoe i w końcu wyszłyśmy. Musiałyśmy biec do firmy, bo byśmy się spóźniły. Blondynka pchnęła szklane drzwi i weszłyśmy do środka. Każdy dzień wcześniej dostał maila, który pokierował nas do odpowiedniej grupy.  Na szczęście dziewczyna była w mojej grupie.

-Dziś zajęcia poprowadzi szefowa całego zamieszania.- zironizował mężczyzna, a zaraz za nim pojawiła się dobrze mi znana już kobieta.

Powoli zaczęła opowiadać historie i genezę firmy. Nie za bardzo mnie to ciekawiło zwłaszcza, że wczorajszy szampan nie za dobrze mi zrobił. Okropnie źle się czułam. 

Przeszliśmy do kolejnego pomieszczenia z nowoczesnymi komputerami. Trochę się odcięłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko było przeszklone, przejrzyste i jasne. Można zajoba dostać, ale w takich warunkach najlepiej się pracuje i tu mają plus.

*

Po kilku godzinach mogliśmy w końcu wrócić do siebie. Wyszłam szybciej niż Zoe, ponieważ zaczepił ją nasz wykładowca. Po chwili jednak doszła do mnie. Powiedziała, że chciał, aby została dłużej, ale się nie zgodziła. Wyszłyśmy na chodnik. 

-Sarah zaprosiła nas na ognisko dziś  wieczorem.... ale jak nie chcesz iść, to luz. Powiem, że nie możemy.- powiedziała.

-Pójdziemy.- odpowiedziałam.- Przecież to nic takiego.

Dziewczyna westchnęła.

-Olivia, wiem, że cię to boli.- powiedziała.

-Posłuchaj...- zatrzymałam się, patrząc na przyjaciółkę.- Boli mnie to w chuj, ale nic nie poradzę. Po prostu wybrał kogoś innego. Sama wiesz, że nigdy nie miałam szczęścia do związków, ale cóż.- wzruszyłam ramionami.

-Ale mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz swojego wymarzonego księcia z bajki.- powiedziała mocno mnie przytulając. 

*

Doszłyśmy w naszą miejscówkę przy plaży. Już z daleka widziałyśmy ogień. Wszyscy już siedzieli, a my dopiero doszłyśmy.

-Od razu mówię, to jej wina.- powiedziałam, wskazując na przyjaciółkę.- Nie wiedziała czy biała czy czarna koszulka, a i tak wzięła niebieską.

Wszyscy się zaśmiali, co odwzajemniłam. Kiara siedziała obok JJ-a. Ja usiadłam obok Sarah i John B, natomiast przyjaciółka obok swojego chłopaka. 

-Jak wam się spodobała kolejna firma?- zapytała ironicznie Sarah.

-Normalnie cudo, uwielbiam, ubóstwiam.- także zironizowałam.

-Nie było najgorzej, ale i tak tu jesteśmy dla was, a nie dla firmy.- powiedziała Zoe, na co się z nią zgodziłam.

Nastała cisza. Każdy patrzył na siebie, ja zrzucałam wzrok, próbując ominąć niezręcznej ciszy. Grzebałam w piasku, a małe patyczki, które znalazłam w piasku, wrzucałam do paleniska. Oparłam podbródek o kolana. 

-Czy możemy wszyscy porozmawiać?- zapytała Kiara.

-A czemu nie?- zapytałam, śmiejąc się.

Wyprostowałam się, patrząc na wszystkich. 

-Nie będzie ci niezręcznie spotykać się z nami, gdy wszyscy jesteśmy w związkach?- zapytała Kiara.

Zmarszczyłam brwi.

-Nie, a dlaczego?- zapytała. 

-Bo Sarah jest z John B, Zoe z Pope'm, a ja z... JJ-em.- powiedziała.

-To, że nie mam nikogo nie oznacza, że nie możecie się przy mnie miziać. Spodziewałam się tego, więc...- wzruszyłam ramionami.

Wszyscy westchnęli.

-Jeśli mnie nie chcecie, to spoko.- powiedziałam, prostując się.

-Nie, nie o to chodzi.- powiedziała Sarah.- Nie chcemy, żebyś myślała, że Kiara odbiła ci chłopaka.

Przewróciłam oczami, łapiąc się za kolana.

-Nie myślę tak.- odpowiedziałam.- Będziecie super parą, więc nic was nie zatrzymuje. 

-Ale wiesz...- przerwał jej mój telefon.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Zobaczyłam nieznany mi numer. Nigdy takich nie odbieram, ale coś mnie tchnęło, żeby odebrać. Wstałam i odeszłam kilka kroków. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, przystawiając komórkę do ucha.

-Dzień dobry, czy rozmawiam z Olivią?- usłyszałam męski głos.

Dzień dobry? Jest dwudziesta druga.

-Tak?- powiedziałam, pytająco.

-Z tej strony szpital Backersfield. Pani babcia trafiła do szpitala z podejrzeniem wylewu. Kiedy mogłaby się pani pojawić w szpitalu?

Moje serce prawie wypadło z piersi, gdy usłyszałam tą wiadomość. Oczy automatycznie wypełniły łzy, a ja nie mogłam wydobyć żadnego słowa.

-Halo?- usłyszałam w słuchawce.

-J-Ja... jestem daleko od domu, lecz postaram się być, jak najszybciej. Jak babcia się czuje?- zapytałam.

-Robią jej różne badania, ale jest stabilnie, lecz nie wiadomo na jak długo. Proszę o szybkie pojawienie się w jednostce. Do zobaczenia.

Stałam, jak wryta. Przez moment nie oddychałam. Dopiero po chwili schowałam telefon do kieszeni. Przeszłam obok nich. Krzyczeli za mną, lecz nie miałam czasu na wyjaśnienia. Biegłam, jak najszybciej w stronę hotelu. Pod budynkiem był przystanek autobusowy. Modliłam się, aby był jakiś w moje strony. 

Głośno zaklnęłam, gdy okazało się, że pięć minut temu odjechał.

-Kurwa!- krzyknęłam,  łapiąc się za głowę. Łzy ściekały mi po policzkach.

Pobiegłam do pokoju i zaczęłam się pakować. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Zeszłam na dół przed hotel. Usiadłam na ławce. Trzęsącymi się dłońmi przeglądałam wszystkie kontakty ze znajomych. 

Nie mam tu nikogo, po co ja to robię!?

Palec zatrzymał się na jednej osobie. Będę tego żałować. Wybrałam numer i przyłożyłam do ucha.

-Czego?- zapytał.

-Rafe, powiedz, że możesz jechać.- powiedziałam, załamanym głosem.

-No, powiedzmy. A co? Potrzebujesz mnie?- zironizował.

-W tym momencie zostajesz mi tylko ty.- ledwo mówiłam przez łzy.

-Ej, ej. Co się stało?- zapytał jakby zmartwiony.

-Proszę cię, przyjedź pod nasz hotel.- powiedziałam szybko.

Chłopak rozłączył się, a ja zaczęłam szlochać. Zakryłam oczy rękawami. Emocje sięgnęły zenitu i nie mogłam przestać płakać. Po kilku minutach usłyszałam pisk opon. Trzasnął drzwiami i zaczął do mnie podchodzić. 

Szarpnął mnie za rękę. Automatycznie wstałam. Przytuliłam go z całych sił, próbując się uspokoić. Rafe odwzajemnił uścisk, co było bardzo kojące. Po chwili oderwałam się od niego, ocierając policzki. Zerknęłam na jego zmartwioną twarz. 

-Możesz mnie zawieźć do domu?- zapytałam.- Do Backersfield. Moja babcia trafiła do szpitala, a ja nie mam, jak...- przerwał mi. 

Wziął moją walizkę do ręki.

-Wsiadaj.- powiedział, idąc w stronę auta. 

Poszłam za nim. Wrzucił bagaż do auta, a ja wsiadłam na miejsce pasażera. Zapięłam pas, a on ruszył. Za oknem na chodniku zobaczyłam całą grupę przyjaciół. Wciąż patrzyli za autem, widząc mnie przez szybę. Widzieli wszystko. Ale teraz to nieważne. 


VACATION IN MALIBUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz