Rozdział 7

5K 292 44
                                    

Houston

— Się popierdoliło — zagrzmiał Rake, kiedy przekroczyliśmy próg baru. Było nas pięcioro, a za szefem Wild Griffins, dostrzegłem tyle samo ludzi.

Kelnerka rzuciła nam przestraszone spojrzenie, znikając za kontuarem baru. Sam Rake wyglądał na odprężonego, ale zdradzał go drgający mięsień w szczęce. Nadal był tak samo łysy jak zapamiętałem, a chujowe czarne tatuaże, oplatały boki jego głowy.

— Się popierdoliło? — Big Jim sarknął, siadając naprzeciwko niego. Zatrzymałem się nieco z tyłu, opierając się o ścianę. JJ, Rush i Lucky stanęli obok, krzyżując ramiona na piersi. — Tyle, masz kurwa do powiedzenia?

Rake wzruszył ramieniem.

— Wiesz jakie są dzieciaki — odpowiedział. — Czasem ciężko je upilnować. Zapuszczają się tam gdzie nie trzeba i robią problemy.

— Twoi Prospekci byli na naszym terenie, Rake. — warknął Big Jim. — Nie moja wina, że nie potrafisz pilnować swoich własnych ludzi.

— Uważaj co mówisz, James — syknął.

Big Jim uderzył pięścią w stół, na co kelnerka która obsługiwała klientów kilka stolików dalej, spojrzała na nas z przestrachem.

— Postrzelili mojego człowieka. Na moim terenie. Omal go nie zabili. Masz kurewskie szczęście, że żyje, bo inaczej już zarobiłbyś kulkę między oczy. — powiedział grobowym głosem. — Chce tego prospekta. Znasz zasady, Rake. Krew za krew.

— Młody został już ukarany.

— Nie przeze mnie.

Rake pokręciło głową, ale jego harda postawa nieco złagodniała, jakby powoli docierało do niego, że znajdował się na przegranej pozycji. Nie mógł ugrać zbyt wiele, sam był tego świadomy. Jego ludzie czy to Prospekci czy nie zapuścili się na nie swój teren i postrzelili jednego z naszych. Sam Rake nie mógł się tego wyprzeć. A skoro zadzwonił i zaproponował spotkanie, najwyraźniej nie stać go było na wojnę.

Stąpał po niepewnym gruncie. Pomimo pozornego pokoju, jaki osiągnęliśmy w zeszłym roku, po tym jak sukinsyny z Dust Devils próbowali nas wygryźć z interesu, nadal wiele gówna wisiało w powietrzu. Chociażby porwanie Santany. A Big Jim i Rush łatwo nie zapominali.

— Dobra — powiedział w końcu. — Ale oddacie nam dziewczynę.

Poczułem jak wnętrzności skręcają mi się w supeł i automatycznie się wyprostowałem. Słowa same opuściły moje usta:

— Jest poza układem.

Big Jim spojrzał na mnie w tej samej sekundzie co Rake. Czułem na tyle karku wzrok JJ'a i Rusha. Wypalał dziurę w tyle mojej głowy.

— Jest pierdolonym świadkiem — rzucił Rake. — I należy do nas. Dobrze wiesz, Jim, że ostatnio policja siedzi nam na ogonie. Jeśli tylko zostanie rzucona w eter wzmianka o kolejnej strzelaninie z naszym udziałem dobiorą się nam do dupy. Nie możemy sobie na to pozwolić.

— Trzeba było pilnować Prospektów — rzucił Rush.

— Rush ma rację, Rake. Sam jesteś sobie winny. To, że nie kontrolujesz swoich ludzi, to nie mój problem. Mam to w dupie. Wiem tylko, że dwa małe sukinsyny z twoimi barwami, byli na moim terenie i postrzelili mojego człowieka. Masz pierdolone szczęście, że Key jeszcze żyje. Inaczej już bylibyśmy w stanie wojny.

— Dziewczyna nic nie powie — zapewniłem, kiedy Big Jim skończył mówić. Oparłem się o ścianę i wyciągnąłem z kieszeni paczkę fajek. Odpaliłem jedną czarną zapalniczką. Dym uniósł się nad moją głową i przymknąłem na moment oczy, delektując się przenikającą mnie nikotyną.

Jego własność (Hellhounds MC #2)Where stories live. Discover now