Rozdział 36

3.2K 238 2
                                    

Telefon wyrwał mnie ze snu w środku nocy. Poderwałem się na równe nogi, omal nie spadając z szarej kanapy. Byłem pizdą i nie miałem odwagi spać w łóżku w sypialni.

Chwilę zajęło mi odnalezienie komórki. Leżała na białym dywanie, który kupiła Romy, żeby jak to ujęła, ocieplić wnętrze. Kupiła miliard zbędnych pierdół, ale była przy tym szczęśliwa, więc wszystko było mi jedno, jak bardzo uszczupliła moje konto.

Na wyświetlaczu pojawiło się imię Hatcheta.

– Mamy coś? – zapytałem na wstępnie, jednocześnie przecierając twarz drugą dłonią.

– Tak, czekamy na ciebie. Zapierdalaj.

Nie dodał nic więcej, a mnie nie trzeba było powtarzać. Rzuciłem się w stronę drzwi najszybciej jak się dało. Chłodne powietrze przegoniło resztki snu, a kiedy dojechałem do domu klubowego byłem już całkiem przytomny.

Światła w całym budynku było oświecone, mimo że zegary pokazywały godzinę pierwszą dwanaście.

Lucky czekał na mnie na werandzie, paląc fajkę. Minę miał przy tym nie za ciekawą. Patrzył na mnie z jakąś dziwną, ostrożną nutą.

– Houston. – Zatrzymał mnie, zanim weszliśmy do środka.

Spojrzałem na niego pytająco. Nie było czasu na gadanie.

– Pamiętaj, stary, że siedzimy w tym razem. Wszyscy. – Rzucił mi twarde spojrzenie. – I zrobimy, kurwa, wszystko żeby ją uratować.

Zmarszczyłem brwi.

– Wiem. – Zacisnąłem dłonie w pięści. – Możemy kontynuować? Co się dzieje?

Lucky westchnął, nieprzekonany.

– Dobra, są na dole.

Weszliśmy do pomieszczenia, które zawsze nazywałem jaskinią Lucky'ego. To było jego centrum dowodzenia, pełne komputerów i obrazów z kamer.

Przed biurkiem, na którym otworzony był laptop, siedział Hatchet. Obok niego ze skrzyżowanymi rękami stali Sunny, Rush i Big Jim. Każdy z nich miał niemrawą minę i wiedziałem, że cokolwiek się nie działo, nie było dobre.

Przerażenie przebiegło mi po kręgosłupie, jak stado pająków.

– Co mamy? – zapytałem, próbując nadać mojemu głosowi beznamiętny ton.

– Nagranie – odpowiedział Big Jim.

– Nagranie? – powtórzyłem głupio, wpatrując się w laptopa. – Przysłali je tutaj?

Hatchet odchylił się na krześle.

– Ktoś zapłacił bezdomnemu, żeby je dostarczył. Siedzi teraz u nas w piwnicy. – Uśmiechnął się niewesoło. – Jemu z kolei nagranie przekazała jakaś dziewczynka. Popierdolone. Ktokolwiek za tym stoi, naprawdę musi cię nienawidzić. Zależało mu, żebyśmy wszyscy to obejrzeli.

Nie miałem zamiaru komentować. Przez całe moje życie nabawiłem się wielu wrogów.

– Kto dał nagranie dziewczynce?

– Dojdziemy do tego, spokojnie. – Lucky klepnął mnie w ramię. – Sunny się tym zajmie.

– Dobra – powiedziałem, znowu wpatrując się w laptopa i próbując zebrać się w sobie. Cokolwiek to było musiałem wiedzieć.

Hatchet odpalił plik i rzucając mi uważne spojrzenie, nacisnął przycisk odtwarzania.

Omal nie ugięły się pode mną kolana, kiedy ją zobaczyłem. Miałem wrażenie, jakby ktoś nagle uderzył mnie w brzuch, a siła uderzenia była tak wielka, że pozbawiła mnie całego powietrza. Z trudem powstrzymałem się, żeby nie zaskamleć jak ranione zwierzę.

Jego własność (Hellhounds MC #2)Where stories live. Discover now