Rozdział 11

278 17 27
                                    


Y/n pov.





Ph: To się robi coraz bardziej niepokojące - Phil niespokojnie krążył po salonie.

Właśnie siedzieliśmy u Ranboo i Tubbo, razem z pozostałymi i wspólnie analizowaliśmy ostatnie wydarzenia.

Q: Ten głos jeszcze nigdy nie nękał cię tak często.

Pół-enderman spuścił głowę. To na pewno nie było dla niego łatwe.

W: A może to twoja sprawka - brązowooki spojrzał na mnie podejrzliwie - Odkąd cię spotkał, ten cholerny głos dręczy go znacznie częściej.

Tm: Racja. Może, jako wiedźma, rzuciłaś na niego jakiś urok.

Wszyscy popatrzyli na mnie niepokojącym spojrzeniem.

Wszyscy ... oprócz Ranboo i Tubbo.

R: Ona nie ma z tym nic wspólnego.

Instynkt wiedźmy mówił mi, że coś tu jest nie tak. Pół-enderman nie mówił prawdy.

Dlaczego kłamie?

Czy ja naprawdę mam z tym coś wspólnego?

Miałam właśnie się go o to zapytać, ale wtedy do uszu wszystkich zgromadzonych dotarł donośny dźwięk dzwonu.

Każdy zaczął liczyć...

Trzy razy potrójne uderzenie...

Y/n: Co się dzieje? - zapytałam siedzącego obok Tubbo.

Tb: Coś złego - odpowiedział z niepokojem w głosie - To alarm bojowy. Ktoś atakuje miasto.

Ph: Weźcie cały potrzebny sprzęt i chodźcie - zarządził Phil, a najniższy chłopak popchnął regał z książkami, otwierając tym samym ukrytą zbrojownię.













Było tam PRAWIE wszystko. Miecze, topory, łuki, strzały, tarcze i żelazne zbroje.

Prawie, ponieważ nie było mikstur. Większość moich sukcesów w walce zawdzięczałam właśnie nim. Oczywiście. Potrafiłam walczyć, ale to właśnie mikstury często ratowały mnie od porażki. Dawały mi przewagę, jak na przykład mikstura niewidzialności, lub czas na ucieczkę, jak mikstura szybkości...

R: Hej, wszystko ok? - pół-enderman zwrócił się w moją stronę.

Ubrany był w żelazną zbroję, a w rękach trzymał diamentowy topór.

Y/n: Tak. Po prostu, ... nie ma mikstur, ale jakoś sobie poradzę.

R: Jesteś pewna?

W odpowiedzi kiwnęłam twierdząco głową.

Do walki wybrałam sobie żelazny miecz. Nie był on tak mocny, jak diamentowy topór Ranboo, ale powinien się nadać.

Tb: Niestety, nie mamy dla ciebie zbroi - powiedział Tubbo, zakładając na głowę żelazny hełm.

Faktycznie. Każdy miał tu swój osobny zestaw zbroi. Dla mnie nie wystarczyło.

Y/n: Dam radę, nie martw się - odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna.

N: Na pewno? - zwróciła się do mnie różowowłosa.

Y/n: Tak - powiedziałam, po czym wyszliśmy ze zbrojowni i udaliśmy się w głąb miasta.

Przynajmniej taką miałam nadzieję...













Gdy dobiegliśmy do centrum, żadne z nas nie mogło uwierzyć w to, co zobaczyło...

Let me help you (RanbooxReader) Where stories live. Discover now