Rozdział 5

260 16 7
                                    


Y/n pov.





Słońce już dawno zniknęło z nieba, a jego miejsce zastąpił księżyc z miliardem połyskujących gwiazd. Zapewne zachwycałabym się tym widokiem, gdyby nie sprzyjające mi okoliczności.

Wciąż szukałam Ranboo. Nie miałam pojęcia gdzie był. Co jeśli już nie mam kogo szukać? Co jeśli go straciłam na zawsze? W tym lesie, zwłaszcza gdy ktoś go nie zna, nie trudno o śmierć.












Po pewnym czasie usłyszałam śmiech. Szyderczy śmiech. Rozpoznałam go od razu. Dobiegał zza krzaków. Ostrożnie wyjrzałam przez gałązki, obsypane zieloniutkimi listkami i zobaczyłam coś, czego chyba najbardziej się bałam...

Na ziemi pod drzewem leżał osłabiony Ranboo. Na sto procent był pod wpływem mikstury słabości. Przed nim stała wiedźma. Ta sama wiedźma, która najpierw mnie wychowała, a potem wyrzuciła na próg jak psa. W ręce podrzucała butelkę z trucizną. Szykowała się, by rozbić ją tuż przed nosem pół-endermana.

Muszę go ratować...

Wyciągnęłam łuk i strzałę. Napięłam cięciwę i strzeliłam w kierunku wiedźmy, tym samym zwracając na siebie jej uwagę. Odwróciła się gwałtownie w moją stronę, a gdy mnie zobaczyła, wpadła w szał.

Zaczęła rzucać we mnie różnymi miksturami, ale ponieważ byłam zwinna i miałam refleks, z łatwością unikałam wszelkich, potencjalnych trafień.

Jednak moje szczęście nie trwało długo...

W pewnym momencie potknęłam się o kamień i upadłam na ziemię. Szybko przeszukałam ekwipunek. Znalazłam miksturę niewidzialności. Musiałam szybko coś wymyślić...

Wiedźma biegła w moją stronę. Szykowała się, by rzucić we mnie butelką z trucizną. Bez dłuższego zastanawiania się wypiłam miksturę w mojej dłoni do dna. Zrobiłam unik, zanim trafiła mnie trucizna.

Wykorzystałam fakt, że byłam niewidzialna i wspięlam się na drzewo. Popatrzyłam w dół. Wiedźma szukała mnie wzrokiem. Jej dezorientacja dała mi znaczącą przewagę.

Wyciągnęłam miecz i...

Skoczyłam.

Akurat wtedy mikstura niewidzialności przestała działać. Spadłam prosto na wiedźmę, tym samym wbijając miecz głęboko w jej plecy.

Wydała z siebie głośny krzyk, a po chwili leżała martwa na trawie.

Padłam zmęczona na kolana i myślałam przez chwilę o tym, czego przed chwilą dokonałam.

Zabiłam wiedźmę.

Wiedźmę, która zastąpiła mi matkę.

Wiedźmę, która wyrzuciła mnie z domu.

Wiedźmę, która próbowała skrzywdzić mojego przyjaciela.

Nikt nie ma prawa krzywdzić moich przyjaciół.

Wstałam i wyciągnęłam miecz z jej pleców. Był cały we krwi. Wytarłam go o jej fioletowy płaszcz.

Spojrzałam w kierunku Ranboo. Wciąż był pod wpływem mikstury słabości. Pod oczami miał blizny, powstałe od łez. Wypiłam miksturę siły, wzięłam go na ręce i zaniosłam do domu.












Siedzieliśmy u mnie na łóżku w pokoju i piliśmy gorące mleko. Nie tylko po to, by zdjąć z siebie działania mikstur, ale również po to, by uspokoić się przed rozmową, która nas czekała.

Pół-enderman wypił ostatni łyk, po czym wzięłam od niego kubek i zaniosłam do kuchni. Kiedy wróciłam, wciąż siedział na łóżku ze spuszczoną głową. Na policzkach dalej miał blizny, ale nie chciałam ich jeszcze leczyć, w razie gdyby nasza rozmowa miała doprowadzić go do łez.

Let me help you (RanbooxReader) Where stories live. Discover now