Rozdział 2

339 18 22
                                    


Ranboo pov.




Znowu on. Znowu ten cholerny głos w głowie. Próbował mi wmówić, że niby okradłem Philzę, ale to nie prawda. Nie okradłem go. Nie jestem złodziejem. Czy jestem? Sam już nie wiem w co wierzyć.

Uciekałem w stronę lasu, żeby tylko przestać słyszeć tego manipulanta moich myśli. Nie wiedziałem w jaką stronę się udaję. Po prostu biegłem przed siebie.

W końcu ustąpił. Przestałem go słyszeć. Odetchnąłem z ulgą, ale potem uświadomiłem sobie, że jestem w samym środku lasu. Lasu, do którego nikt się nie zapuszcza, bo nie wiadomo co się w nim kryję.

Nie miałem pojęcia gdzie jestem. Nie mając innego pomysłu, zacząłem iść przed siebie. Szedłem tak przez kilka godzin, ale nie mogłem znaleźć drogi do domu.

W pewnym momencie niebo pociemniało przez chmury, rozległ się głośny grzmot, a z nieba zaczął padać deszcz. Musiałem znaleźć schronienie. Zauważyłem sporych rozmiarów drzewo. Wiem, że w czasie burzy nie wolno chować się pod drzewami, ale nie miałem innego wyjścia.

Rzuciłem się biegiem w stronę drzewa. Już prawie osiągnąłem cel, ale w tym momencie rozpadało się na dobre. Ból był nie do zniesienia. Wydałem z siebie głośny krzyk z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. Ostatnie co zobaczyłem, zanim straciłem przytomność, to coś, a raczej ktoś, zmierzający w moim kierunku.












Obudziłem się w ... Sam do końca nie wiem. Nie pamiętałem co się wydarzyło. Po chwili sobie przypomniałem. Głos w głowie, las, burza, deszcz, okropny ból i postać biegnąca w moją stronę.

Zauważyłem, że leżę na łóżku. Nic mnie nie bolało, a wszystkie rany były wyleczone. Nie był to jednak mój dom i mój pokój. Ostrożnie wstałem i ruszyłem do wyjścia z sypialni.

Zobaczyłem światło w jednym z pokoi. Powoli wszedłem do środka pomieszczenia. Była to kuchnia. Przy kuchence stała dziewczyna. Była ładna. Nawet bardzo ładna. Ubrana była w czarną koszulkę i jeansy i miała (długość włosów), (kolor włosów) włosy.

Po chwili odwróciła się twarzą w moją stronę. Miała piękne, (kolor oczu) oczy. Patrzyliśmy się na siebie w ciszy.

Y/n: Widzę, że już wstałeś - powiedziała, lekko się do mnie uśmiechając.

Uśmiech też miała cudowny.

R: T-tak - powiedziałem jąkając się.

ZARAZ! OD KIEDY JA SIĘ JĄKAM?!?!?!

Chwilę zajęło mi doprowadzenie się do porządku. Nigdy jeszcze nie zachowywałem się tak przy dziewczynie.

Y/n: Jesteś może głodny? Akurat zrobiłam obiad.

W odpowiedzi kiwnąłem twierdząco głową. Dziewczyna wskazała na wolne miejsce przy stole. Usiadłem na krześle a nieznajoma podała mi talerz z jedzeniem. Posiłek dała również leżącemu na legowisku psu. Teraz dopiero zauważyłem jego obecność. Przynajmniej na mnie nie warczał, ani nic.

Y/n: Chyba cię polubił, bo kiedy byłeś nieprzytomny, chciał polizać twoją dłoń. Oczywiście nie pozwoliłam mu - powiedziała dziewczyna, gdy zobaczyła, że przyglądam się zwierzęciu.

Ona również zajęła miejsce przy stole i razem jedliśmy przygotowane przez nią schabowe. Jednak wciąż męczyło mnie jedno pytanie...

R: Co się stało? - zapytałem siedzącą obok dziewczynę.

Y/n: Zaczął padać deszcz i zbierało się na burzę. Usłyszałam krzyk. Wiedziałam, że nie jest to ludzki krzyk. Pobiegłam sprawdzić o co chodzi i znalazłam ciebie, nieprzytomnego pod drzewem. Endermany w końcu nie mogą być wystawione na działanie wody. Wiec wzięłam cię do siebie, wyleczyłam rany, a teraz daję ci obiad - skończyła opowiadać.

Let me help you (RanbooxReader) Where stories live. Discover now