23

145 10 0
                                    

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po przekroczeniu domu to pobiegnięcie do pokoju. Plecami oparłam się o łóżko, chowając twarz w dłoniach, czując na nich łzy. Przegrałam. To jedno słowo krąży w mojej głowie od momentu ogłoszenia wyników. Przegrana. 

- Nie chodziło tylko o bal? - spytał Jordan, do którego byłam przytulona. 

Chłopak zawitał w moim pokoju niedługo po mnie. Od tamtej pory siedzę na jego kolanach wtulona w niego, mocząc jego bluzę moimi łzami, jak i pewnie krwią, której nie zmyłam. Oderwałam się od niego, podciągając nosem. Brunet starł moje łzy swoimi kciukami, nie przerywając kontaktu wzrokowego. 

- Czuję się, jakbym go zawiodła. - wymamrotałam, biorąc głębokie i powolne oddechy, aby nie rozpłakać się ponownie. 

- Kogo? - spytał miękkim głosem. 

- Coltona. - pomrugałam przez chwilę, odganiając łzy. - Mojego brata. 

- Dlaczego? - podniósł mój podbródek, gdy kciukiem kreślił szlaczki na moim policzku.

- Byłam ostatnią osobą, z jaką rozmawiał. - przymknęłam oczy, wdychając powietrze. - Powiedział, że mam się nie denerwować i nigdy nie poddawać.

- I tego nie zrobiłaś. - westchnął. - Nie poddałaś się. Weszłaś na ring po dwóch latach. 

Wtuliłam się w zagłębienie jego szyi. Jordan podniósł mnie i posadził na łóżku. Oparłam się o zimną ścianę za mną, patrząc, jak chłopak znika w łazience i wraca z apteczką. Usiadł na brzegu koło mnie. Wzrokiem śledziłam każdy jego ruch, na twarz spojrzałam, gdy przyłożył mokry ręcznik do mojej twarzy. Syknęłam wraz z zetknięciem wacika z moją skórą. Brunet skończył mnie opatrywać i mogłam podejść do lustra, w którego odbiciu zobaczyłam mnóstwo miejsc, gdzie zaczęły tworzyć się siniaki. Podniosłam głowę do góry, wpatrując się w odbicie chłopaka, oplatającego mój brzuch. Położył głowę na moim ramieniu i wpatrywał się w nasze odbicie. 

W jego objęciach nadal leżałam rano i niełatwo było się z nich uwolnić, nie budząc go przy tym. Ale gdy mi się to udało, wyszłam z pomieszczenia, kierując swoje kroki do kuchni na poranną kawę. Z każdym krokiem czułam ból brzucha i klatki piersiowej. Myślałam, że o siódmej rano będę w niej sama, ale się myliłam. Zastałam Isaaca i Carlosa, rozmawiających jak dawni przyjaciele. 

- Jak dzisiaj humorek dopisuję? - spytał rozbawiony Carlos. 

Raz, dwa, trzy, wdech i wydech. Wcale nie masz ochoty rzucić się na niego z nożem, który leży obok ciebie, namawiając ciebie do zbrodni swoim połyskiem i piękną czarną rączką. Wyminęłam go i podeszłam do ekspresu, naciskając odpowiednie przyciski i w moich dłoniach pojawił się kubek z kuszącym zapachem. Wzięłam pierwszy łyk, czując ich spojrzenia na sobie.

- Co? - odwróciłam się zirytowana w ich stronę.

- Jesteś nadzwyczaj spokojna. - skomentował powoli Isaac. 

- Wystarczy mi jeden wieczór lamentowania. - mruknęłam, popijając kawę.

- Jordan nadzwyczaj dobrze się tobą zajął.

Tym razem poddałam się i w kuchni rozbrzmiał dźwięk tłuczonego szkła. Carlos zaśmiał się, widząc rozbitą szklankę w miejscu, gdzie przed chwilą się znajdował. Odłożyłam kubek z cudownym napojem, którym nie zdążyłam się rozkoszować na blat i skierowałam się do salonu, skąd dobiegła dźwięk dzwonku z mojego telefonu. Przewróciłam oczami, widząc, kto dzwonił, ale i tak odebrałam. 

- Za godzinę masz być na hali. - odparł pośpiesznie Elio. - Godzina.

I tyle. Chłopak rozłączył się, zostawiając mnie z masą pytań, na które znajdę odpowiedź na miejscu. Wróciłam do kuchni, gdzie stała także Camilla i Kaitlyn. Ta pierwsza spojrzała na mnie pytająco, zerkając na telefon.

Start Of The GameWhere stories live. Discover now