Rozdział 27

752 32 0
                                    

Kilka miesięcy później

- No dawaj! - krzyknęła Natasha - Uda ci się!
Ćwiczyłyśmy z Nat walkę. Już zdążyłam dojść do siebie, przynajmniej fizycznie wyglądałam już lepiej, ale z psychiką było znacznie gorzej, nadal miewałam koszmary, chociaż nie tak często. Nadal musiałam też spać przy zapalonej lampce. Przybrałam na wadze i teraz wyglądałam tak jak powinnam, a nie jak sama skóra i kości. Właśnie próbowałam wytworzyć jakąś ognistą broń ale coś mi nie szło(znowu). Oczywiście jak zwykle przegrałam i wylądowałam na podłodze. Natasha dała mi niezły wycisk, a Pan Wąsik siedział na ławce i przysięgam, że się ze mnie śmiał. No tak - pomyślałam - koty.
- Dobra, koniec na dzisiaj - powiedziała Wdowa.
- Ja jeszcze poleżę - odpowiedziałam nie wstając z podłogi.
Nat wyszła, a ja zamknęłam oczy. Niestety ktoś zakłócił mój spokój.
- Koszmarnie ci poszło - powiedział Loki stając nade mną, od momentu odbicia mnie, nie opuszcza mnie na krok i chodzi za mną jak cień.
- Dzięki za komplement.
- Wstawaj, pomogę ci się tego nauczyć.
- Niby jak? - zapytałam i usiadłam, bóg usiadł przede mną.
- Umiesz tworzyć ogień, ale nie umiesz uformować z niego broni. Zamknij oczy - spojrzałam podejrzliwie na niego, ale wykonałam polecenie - Teraz się skup i pomyśl o czymś co chciałabyś mieć w ręce.
- Wiesz co? To skupianie nie zbyt dobrze mi wychodzi. Przez nie oberwałam. Dwa razy, z czego raz od ciebie, a za drugim razem złamałam rękę.
- Wiem, ale najpierw musisz nauczyć się coś w ogóle tworzyć, później popracujesz nad szybkością z jaką będziesz to robić.
No dobra pomyślałam - sztylet - to pierwsze co przyszło mi do głowy. Wyobraziłam sobie, że trzymam go w ręce.
- Widzisz? - powiedział Loki, a ja otworzyłam oczy - To nie takie trudne.
- Wow! Udało mi się! - krzyknęłam i rzuciłam sztyletem w tarcze strzelniczą - Dziękuję! - rzuciłam się na Boga z zamiarem przytulenia go, ale wyszło na tym, że oboje wylądowaliśmy na podłodze, lub raczej ja na nim, a on na podłodze.
- Co powiesz na małe zawody? - powiedział teleportując się i stając nade mną.
- Czy to jest wyzwanie? - uśmiechnęłam się i skupiłam na wytworzeniu ognistego bicza.
- Może...
- O co gramy?
- Jeśli wygram dasz mi buziaka.
- Tylko jednego? - powiedziałam z żalem. - Za to jeśli ja wygram przestaniesz wkurzać Tonego na calutki dzień.
- No nie, to nie fair - powiedział i założył ręce. Wyglądał jak małe dziecko, któremu nie chce się kupić zabawki w sklepie. - Już raz byłem dla niego miły... ale dobra - powiedział i zmaterializował dwa sztylety.

Staliśmy już na przeciwko siebie. Na początku walka była dosyć spokojna, ale jak zaczęłam wygrywać Loki przestał mi dawać fory. Ciął mnie w ramie i chciał podciąć nogi, ale byłam pierwsza, owinęłam bicz wokół jego kostki i go przewróciłam.
- Wygrałam - powiedziałam pochylając się nad nim.
- Nie sądzę - powiedział, pociągnął mnie w dół i przycisnął to podłogi, tak że znajdowałam się pod nim, bez możliwości oswobodzenia się.
- No dobra ty wygrałeś. Uznaję swoją porażkę, możesz odebrać swoją nagrodę.

Loki przez chwilę na mnie patrzył, jakby prosił o pozwolenie. Nachylił się i pocałował mnie w usta, a ja odwzajemniłam pocałunek. Pocałunek był delikatny, ale stanowczy. Poczułam motylki w brzuchu. Nagle Loki przetelepotrował się, a ja zostałam na ziemi.
- Kolejna cześć treningu. Musisz rozpoznać który z nich to prawdziwy ja - dookoła niego pojawiło się mnóstwo klonów, wyglądających tak samo jak on.
- Łatwizna - wstałam z podłogi i przeszłam się obok każdego klona. Wyglądali identycznie. Ta sama postawa, ten sam wyraz twarzy, taki sam pusty wzrok, z wyjątkiem jednego. Wyglądał identycznie jak wszystkie inne klony, ale w jego oczach dostrzegłam emocje. Nie wąchając się podeszłam do Boga i pocałowałam go w policzek. Wszystkie inne kopie natychmiast zniknęły.
- Wspaniale, koniec treningu - oznajmił - co chciałabyś teraz robić?
- Miau! - odezwał się do mnie mój koci przyjaciel.
- W sumie to chyba muszę nakarmić kota.

- Jedziemy na misję - do pomieszczenia wpadł Stark.
- Ja też jadę! - krzyknęłam.
- Nie jesteś jeszcze wystarczająco zdrowa - zaprotestował.
- Jestem, nawet lekarz to potwierdził, mówił nawet, że już będę mogła wrócić do jeżdżenia na akcje.
- Ale...
- Dokąd jedziecie?
- Udało nam się ustalić położenie głównej bazy hydry - westchnął Tony.
- No to tym bardziej jadę.
- To jest niebezpieczne, a ty...
- Co ja?!
- Wiem przez co przeszłaś, nie chce żeby to się powtórzyło.
- Nie obchodzi mnie to! Jadę i już!
- Obawiałem się, że tak będzie.
- Kiedy jedziemy?
- Za pół godziny.

Od razu poszłam z Lokim do pokoju się przebrać:
- Jesteś tego pewna? - zapytał Loki.
- Tak.
- Wiesz, że wszystkie te koszmary, które przeżyłaś wrócą?
- Wiem, ale jestem gotowa się z nimi zmierzyć.
- Ja też jadę.
- Nie musisz.
- Muszę jechać z Tobą.
- W porządku - uśmiechnęłam się do niego.

[Loki] Igranie z ogniem wcale nie musi oznaczać, że się sparzyszWhere stories live. Discover now