Rozdział 11

1K 51 2
                                    

Przez całe dwa miesiące musiałam siedzieć w wieży, więc nie miałam zbyt wielu ciekawych zajęć. Natomiast mnóstwo czasu spędziłam z Lokim. Nauczyłam go grać na konsoli (było to bardzo trudne zadanie, aczkolwiek nauczył się tego szybciej niż Thor, który do tej pory nie umie w nic grać). W sumie nie było aż tak źle. Loki z każdym dniem stawał się odrobinę lepszy... nie licząc kilku... No dobra, co najmniej kilkunastu wybuchów złości. Tak czy inaczej, przez ten czas naprawdę się do siebie zbliżyliśmy. Teraz czuje się jakbym Go znała od dawna. Stał się moim przyjacielem.

***

Nareszcie nadszedł ten dzień kiedy mogę pozbyć się tego okropnego gipsu. Po zdjęciu poczułam ulgę nie do opisania. Jednak całkowity powrót do zdrowia jeszcze daleko, muszę uważać na rękę, aby nie doprowadzić do ponownego złamania. Postanowiliśmy jednak wybrać się ze Lokim do lasu. Po męczeniu całego naszego zespołu przez ponad dwa tygodnie w końcu dostałam na to zgodę.
- To co? Gotowa? - zapytał Loki.
- Jak zawsze - uśmiechnęłam się, wymachując kluczykiem od auta. Postanowiliśmy pojechać do lasu samochodem i po prostu zostawić go na skraju.
- Który bierzemy? - zapytał patrząc na masę samochodów w garażu.
- Szczerze mówiąc to nawet nie wiem, wzięłam jakiś losowy kluczyk - wzruszyłam ramionami i kliknęłam guzik. Zapaliły się światła od niebieskiego mustanga. - Może być.

***

Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy do lasu. Gdy już dotarliśmy wysiedliśmy i ruszyliśmy jedną ze ścieżek. Naprawdę cudownie jest pooddychać świeżym powietrzem i odpocząć od miejskiego gwaru. Trochę się zmęczyliśmy (No dobra ja się już zmęczyłam) i postanowiliśmy odpocząć przy małym jeziorku lub raczej bagnie. Nagle Loki zadał mi pytanie:
- Kim jesteś?
- W sensie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Opowiedz mi coś o sobie.
- Jakoś wcześniej Cię to niezbyt interesowało, ale w porządku... No wiec jestem ognistą olbrzymką, jak już może zdążyłeś zauważyć władam ogniem. Jestem córką Surtura i...
- Czekaj, czekaj - przerwał mi - Ty nie miałaś zostać żoną mojego brata?
- Wiesz... w sumie to tak, ale zwiałam dzień przed ceremonią.
- I ze wszystkich dziesięciu światów wybrałaś akurat ten żałosny Midgard?!
- On wcale nie jest żałosny - powiedziałam ze spokojem - żyje tutaj już od blisko tysiąca lat i zdążyłam świetnie poznać ludzi. Obserwowałam jak się rozwijają, jak tworzą cywilizacje, jak wynajdują nowoczesne technologie. To... to jest wspaniałe. Ogromnie się cieszę, że mogłam być tego świadkiem. A jeśli chodzi o samych ludzi, to prawda że nie są idealni, ale nikt nie jest, to prawda że popełniają błędy, ale któż z nas ich nie popełnia? Ty myślisz, że ten świat jest żałosny, ale ja myśle, że jest piękny i ma przed sobą jeszcze bardzo długą drogę. I... i to jest mój dom, naprawdę czuje się tutaj wspaniale - Loki tylko na mnie spojrzał.
- Ja nie mam domu - bąknął pod nosem.
- Wiesz co? Dom to nie tylko miejsce, w którym mieszkasz. To ludzie, którzy cię otaczają sprawiają, że staje się twoim domem. Ludzie, których kochasz i którzy kochają ciebie.
- Mnie nikt nie kocha.
- A twoja matka?
- Nie jest moją matką.
- Z biologicznego punktu widzenia faktycznie nie jesteście spokrewnieni, ale to jest kobieta, która cię wychowała, patrzyła jak dorastasz, troszczyła się o ciebie i na pewno cię kocha, bo jesteś jej synem. Tutaj na ziemi dzieci często nie mają rodziców, tylko niektórzy szczęściarze są adoptowani przez nowe rodziny i znajdują tam miłość, wiele jednak mieszka w domach dziecka, gdzie nie ma rodzinnej atmosfery i miłości, więc myślę, że powinieneś docenić to, że masz taką osobę, która cię bezgranicznie i bezinteresownie kocha.
- Może masz racje... - Loki wzruszył ramionami.
- Może zmieńmy temat... Masz jeszcze jakieś pytanie?
- Mówiłaś, że mieszkałaś na ziemi przez tysiąc lat, więc czy to nie było podejrzane jak długo żyjesz?
- Cóż... przybierałam różne tożsamości.
- Co robiłaś przez właściwie całe swoje życie?
- Głównie pomagałam ludziom, szczególnie podczas wojny, jako, że byłam kobietą nie puścili mnie na front i po prostu zostałam sanitariuszką.
- Czemu? Dlaczego tak się poświęcałaś dla ludzi?
- Po prostu to lubię i myśle, że każdy zasługuje na drugą szansę i jeśli tylko ją wykorzysta to także na życie oraz bezpieczeństwo.
- Nawet ja?
- Szczególnie Ty. Pracowałam kiedyś w więzieniu, czasami znajdują się tam psychopaci, którzy już na to nie zasługują, bo już nawet nie można ich nazwać ludźmi. Nie ma w nich ani odrobiny dobra, a w Tobie widzę tlące się dobro. Nie wiem czy w końcu podjąłeś decyzje co do tego czy chcesz się zmieniać, ale ja widzę znaczną poprawę w twoim zachowaniu.
- Naprawdę?
- No... od jakiś dwóch miesięcy nie zrobiłeś mi żadnej poważnej krzywdy, więc owszem.
- Przepraszam za wszystko, może nie powinnaś przebywać w moim towarzystwie, nie zasługuję na to.
- Nie o to mi chodziło. Chodziło mi o to, że poczyniłeś ogromne postępy i jestem z ciebie dumna. I lepiej tego nie zmarnuj - pogroziłam mu palcem, ale szeroko się uśmiechnęłam. Tak naprawdę bardzo go polubiłam, myśle że jest mi na tyle bliski żebym mogła go nazwać kimś więcej niż przyjacielem? NIE - skarciłam się w myślach. Jest moim przyjacielem, tylko przyjacielem. Chociaż jakby tak na niego spojrzeć to jest całkiem przystojny... NIE - opanuj się Kate, opanuj się.

Nagle usłyszeliśmy dziwne dźwięki dochodzące ze środka jeziora.
- Też to słyszysz? - zapytałam.
- Tak, brzmi jakby coś piszczało.
- Patrz - powiedziałam wskazując na jezioro - tam jest torba, coś się w niej rusza. 
Niewiele myśląc weszłam w mulistą odchłań i zanurzyłam się w niej po pas. Po chwili wyszłam z bagna cała w błocie, z walizką w ręku.
- Fuj - powiedziałam patrząc na moje ubłocone ubranie.
- Co to jest? - zapytał Bóg, gdy ja wyjmowałam jakieś stworzenie.
- Ooo, jaki słodki - powiedziałam biorąc na ręce czarnego, przemoczonego do suchej nitki kota - zobacz jaki uroczy.
- Co chcesz z nim zrobić?
- Jak to co? Ktoś go porzucił, więc nie ma właściciela. Przygarniemy go!
- Myślisz, że Stark się zgodzi?
- Nie będzie miał wyboru.

Zabraliśmy kota i wróciliśmy do auta. Tony będzie musiał je porządnie wyczyścić. Jak już byliśmy w mieście od razu pojechaliśmy do weterynarza. Okazało się, że jest zdrowy, był jedynie przemoczony i trochę wychudzony. Załatwiłam wszystkie potrzebne rzeczy w sklepie zoologicznym i wróciliśmy do domu.

Tony (tak jak się spodziewałam) czekał już na mnie w salonie.
- Czemu tak długo Was nie było? I dlaczego jesteś taka brudna?
- Ja... - nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć, bo kot, którego schowałam w kurtce zamiałczał i wyjrzał na zewnątrz - znaleźliśmy kota - uśmiechnęłam się promienie.
- Nie wybije ci tego z głowy, prawda? - zapytał.
- Nie.
- Będziesz się nim zajmować?
- Oczywiście.
- Nie będzie sprawiał kłopotów?
- Nic nie obiecuje.
- Jak go nazwałaś?
- Pan Wąsik.
- W porządku - westchnął miliarder - może zostać.
- Jej! Dziękuję! - podeszłam do niego i cmoknęłam go w policzek.

Gdy weszłam do pokoju zastałam tam Lokiego, który od razu po powrocie do domu gdzieś poszedł.
- Normalnie zapytałabym się ciebie co tutaj robisz, ale jestem oczarowana tym ślicznym stworzeniem - powiedziałam gładząc zwierzę po głowie.
- Pozwolił Ci go zatrzymać?
- Wiem jak namówić Starka, a poza tym jeszcze się z tego ucieszy jak zobaczy, że jesteś o niego zazdrosny.
- Ja? - zapytał Loki z rozbawieniem, a ja uniosłam kota do twarzy i złożyłam kilka delikatnych pocałunków na jego pyszczku. - Ten kot dostaje więcej uwagi ode mnie! - Bóg udał oburzenie i oboje zaczęliśmy się śmiać.

Wieczorem postanowiliśmy wybrać się na dach, ponieważ była naprawdę przepiękna pogoda. Siedzieliśmy na dachu i podziwialiśmy nocne niebo. Pan Wąsik siedział na moich kolanach i mruczał kiedy go głaskałam.

[Loki] Igranie z ogniem wcale nie musi oznaczać, że się sparzyszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz