Rozdział 8

1.1K 51 0
                                    

Od samego rana w wieży było zamieszanie. Właśnie wstałam i gdy wychodziłam z pokoju zobaczyłam Clinta z łukiem:
- Dobrze, że się obudziłaś. Chodź do salonu - rzucił, a ja poszłam w wyznaczone miejsce.
- Kate - powiedział do mnie Steve - jedziemy na misje.
- Co? Beze mnie? I gdzie jest Thor?
- W Asgardzie i ktoś musi zostać pilnować Lokiego - powiedziała Nat.
- I ty Brutusie przeciwko mnie? - spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem. - Proszę dajcie mi pojechać.
- A kto z nim zostanie? - zapytał Clint.
- Nie może jechać z nami? - zapytałam.
- To jest wykluczone - odparł Steve - to zbyt ryzykowne, dla nas.
- Hej, przecież Pepper wczoraj wróciła, ona zostaje w domu, prawda?
- O nie - zaczął Stark - nie zostawię jej na pastwę tego psychopaty.
- Nic jej nie zrobi - zapewniłam. - A nawet jeśli, wtedy będzie miał do czynienia ze mną.
- Jak jej coś zrobi to będzie za późno! - Stark rozłożył ręce.
- No dobrze - westchnął Kapitan - możesz jechać, bo wiem, że tym razem nam nie odpuścisz, a Loki... może zamkniemy go w celi na ten czas?
- Cóż... - zaczęłam.
- Innej opcji nie ma - dodał Steve.
- No dobra... - niechętnie się zgodziłam.

***

Lecieliśmy właśnie w wyznaczone miejsce. Loki o dziwo nawet nie miał nic przeciwko temu, żeby go zamknąć. Burknął coś o tym, że i tak jest wieziony i się nie sprzeciwiał. A co do misji - mieliśmy za zadanie zlikwidować niewielką bazę Hydry. Była umiejscowiona w lesie, więc musieliśmy wylądować dużo wcześniej i spory kawałek przejść piechotą. Bruce został w samolocie, tak na wszelki wypadek. Jak już dotarliśmy do celu okazało się, że baza faktycznie była mała i wyglądała na pustą. Dokładnie przeszukaliśmy teren dookoła budynku i nic nie znaleźliśmy, ani jednej żywej duszy.
- Może mieli jakieś stare dane na temat tego miejsca? - zapytałam.
- Cóż to bardzo możliwe, ale nie sądzę żeby tak było - odparł Steve - patrzcie na ślady na ziemi, są całkiem świeże, więc jeszcze niedawno ktoś tu był.
- Może wiedzieli, że przyjdziemy i zwiali? - Zapytał Hawkeye.
- Raczej nie - odpowiedziała Wdowa.
- Wicie co? - zaczął Tony - Zamiast tak spekulować... Jarvis przeskanuj proszę budynek.
- Tak jest Panie Stark... W środku jest około dwudziestu uzbrojonych ludzi wrogiej organizacji.
- To co zaczynamy zabawę? - zapytałam, ale wszyscy znali odpowiedź.
Tony za pomocą zbroi wysadził drzwi, zza których wybiegli agenci i zaczęła się walka. Na każdego przypadło czterech agentów, już prawie się z nimi rozprawiliśmy, gdy z bydynku wybiegli nowi ludzie. Tym razem było ich z osiemdziesięciu.
- Tony!! - krzyknęłam. - Mówiłeś, że jest dwudziestu!!
- Wtedy było!! - odkrzyknął. - Wzywamy bestię?
- Jeszcze nie, może nam się uda - powiedział Steve.
- Może? - zapytałam na co on tylko wzruszył ramionami.
Tony zajmował się przeciwnikami z góry, Hawkeye strzelał do nich z odległości, a Steve, Nat i ja rzuciliśmy się w wir walki. Otaczało nas mnóstwo agentów. Walczyliśmy eliminując kolejnych. Nagle Steve złapał się za ramię, które zaczęło krwawić.
- Wszystko dobrze? - zapytałam.
- Tak, to tylko draśnięcie - machnął ręka i ruszył dalej.

Tony wszedł do środka, aby podłożyć ładunek wybuchowy więc zostało nas tylko czterech na zewnątrz. Niestety Clint również musiał się przestawić na walkę wręcz. Udało mi się obezwładnić trzech, później kolejnych dwóch, aż dotarłam do drabiny prowadzącej na dach niewielkiego budynku. Chował się na nim agent Hydry, był na tyle dobrze ukryty, że nie dało się go zdjąć z dołu. Podejrzewam, że to był ten sam człowiek, który postrzelił Kapitana. Gdy mnie zobaczył od razu wycelował we mnie lufę pistoletu, ale ja stworzyłam ścianę z ognia, przez którą mnie nie widział. Wykorzystałam element zaskoczenia i skoczyłam na niego przez ogień. Wytraciłam mu pistolet, który upadł na ziemię. Przydał by mi się jakiś nóż albo sztylet, ale nie umiem sobie go magicznie wytworzyć tak jak Loki. A nie, chwila, teoretycznie to umiem, ale gorzej jest w praktyce. No cóż, mogę spróbować. Stanęłam i spróbowałam się skupić, ale niestety mi nie wyszło, a z moich dłoni poleciały jedynie malutkie iskierki. Kopnęłam zbliżającego się przeciwnika w brzuch, a on zatoczył się lekko do tyłu. Spróbowałam jeszcze raz, tym razem z mojej dłoni wydobył się większy płomień, ale nie udało mi się nic z niego uformować. No dobra, do trzech razy sztuka. Gdy tak próbowałam się skupić, agent podszedł do mnie, a ja nie zdążyłam odskoczyć i złapał mnie za rękę, którą następnie wykręcił. Poczułam przeraźliwy ból, a następnie trzask moich kości. Agent pchnął mnie do tyłu, a ja spadłam z dachu, upadając na złamaną wcześniej rękę i kość przebiła się przez moją skórę. Popatrzyłam na mężczyznę, który się wyprostował, a następnie przeszyła go strzała Clinta. Dopiero teraz miałam okazje spojrzeć na moje przedramię. Gdy tylko to zobaczyłam, trochę mnie zemdliło. Z rany wylewała się krew, a na zewnątrz wystawała ostro zakończona kość. Postanowiłam wstać, podparłam się drugą ręką i dźwignęłam na nogi, od razu zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się dookoła, to już był koniec, większość agentów była nieprzytomna lub nieżywa.
- Kate... - podszedł do mnie Kapitan.
- Eh, spokojnie, to tylko draśnięcie - machnęłam na niego ręką, a potem ogarnęła mnie ciemność.

Zemdlałam.

[Loki] Igranie z ogniem wcale nie musi oznaczać, że się sparzyszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz