Rozdział 25

719 37 3
                                    

Obudziły mnie piski szczura, który wyszedł ze swojej kryjówki pod wanną. Gdy zobaczył, że się obudziłam usiadł nieruchomo i się na mnie spojrzał.
- Czego chcesz? - zapytałam, ale oczywiście nie dostałam odpowiedzi. - Nieważne... - przewróciłam oczami.

Spróbowałam się podnieść, ale jedyne co udało mi się osiągnąć to przeniesienie się do pozycji siedzącej i oparcie się o wannę. Spojrzałam na swoje ramię, które nadal krwawiło. W dodatku strasznie zaczęło mnie boleć. Odwinęłam materiał cały przesiąknięty krwią, aby przyjrzeć się ranie. Okazało się, że okolica rany jest całkiem spuchnięta i czerwona, doszło do zakażenia. W dodatku zaczęło mi się kręcić w głowie, zapewne od utraty krwi i temperatury. Zdjęłam więc koszulkę i namoczyłam w zimnej wodzie, po czym przyłożyłam sobie do czoła.

***

Po jakimś czasie do pomieszczenia wpadł agent hydry i zaciągnął mnie do pustej sali. Na środku sali był drut do którego zostałam przykuta w bardzo niekomfortowej pozycji siedzącej, z rękami lekko uniesionymi do góry. Po chwili wszedł główny agent, którego już dosyć dobrze zdążyłam poznać, bo to on mnie przesłuchiwał najczęściej:
- Jak ich powiadomiłaś? - zapytał, a ja kompletnie nie zrozumiałam o co mu chodziło. Moja temperatura rosła coraz bardziej.
- Ale kogo? - zapytałam.
- Twoich śmiesznych znajomych - po dłuższym namyśle załapałam o co mu chodzi i się roześmiałam.
- Na prawdę? - mówiłam nie mogąc powstrzymać ataku śmiechu - Sądzisz, że dałam radę się skontaktować z kimkolwiek? Niby jak? Przez wannę? Jesteś jeszcze głupszy niż myślałam - prawdopodobnie za ten ostatni komentarz drugi agent strzelił mi w nogę. Już miał się zamachnąć żeby mnie uderzyć...
- To nic nie da - powstrzymał go agent, który wcześniej zadał mi pytanie - ma gorączkę i zaczyna majaczyć. Prawdopodobnie doszło do infekcji ramienia - wskazał na moją ranę postrzałową. - Nie będzie nam już dłużej potrzebna.
- Ale... - zaczął drugi agent.
- Popatrz na nią, nie dostała żadnego jedzenia, więc prawdopodobnie jej organizm już zaczął trawić sam siebie. Po drugie ma zainfekowaną ranę, więc i tak umrze. A poza tym straciła już tak dużo krwi, że przez to - wskazał na moją świeżą ranę - zaraz się wykrwawi. Już się nie przyda.
- A co z informacjami? Potrzebujemy ich.
- Zdobędziemy je w inny sposób, z resztą z niej i tak nic nie wyciągniemy, jest zbyt wierna tym idiotom i głupia woli umrzeć niż coś zdradzić.
- To co mamy robić? Zaraz tu będą.
- Włącz autodestrukcję i ogłoś alarm.
- Chce pan to wysadzić?! W budynku jest masa naszych agentów.
- Zgadza się, my się ewakuujemy, a reszta zostaje. Idź włącz alarm.
- Tak jest - agent posłusznie wyszedł.
- No i co ci to dało? - ten, który jeszcze został zwrócił się do mnie, ale ja nic nie odpowiedziałam. Mężczyzna złapał mnie mocno za żuchwę - Zdechniesz, zdechniesz jak głupi pies.
- Nie, zdychają tacy ludzie co ty, reszta innych stworzeń, która ma w sobie choć odrobinę dobroci - umiera.
- Miałem kiedyś psa, ugryzł mnie gdy miałem pięć lat i wiesz co zrobiłem? Zrzuciłem go z dachu naszego domu. Zdechł na miejscu - jego ręka coraz bardziej zaciskała się na mojej szczęce, aż usłyszałam ciche chrupnięcie. Z moich oczu pociekły łzy. - Widzisz? Mówiłaś, że nie da się ciebie złamać, ale już jesteś złamana. Lepiej módl się o śmierć, bo jeśli jakimś cudem przeżyjesz to to wszystko będzie cię prześladować, do końca życia.
- Sir, helikopter już czeka - do sali wszedł poprzedni agent.
- W dowód mojej łaskawości dam ci to - wyjął pistolet - jest w nim tylko jedna kula, sama zdecyduj co chcesz z nią zrobić, a teraz wybacz, ale będącemu zmuszony się ewakuować. Do nie zobaczenia - rzucił do mnie broń i zamknął za sobą drzwi.

***

Nie do końca wiem co się później stało bo straciłam przytomność. Gdy ją odzyskałam usłyszałam hałas na korytarzu. Kurczowo trzymałam w dłoni pistolet, który dał mi agent. Słyszałam niewyraźne, przytłumione głosy. Wydawało mi się, że skądś je znam. Jakby należały do kogoś bardzo znajomego i bliskiego. Avengers. Ale to nie jest możliwe. Ich tu nie ma. Prawda? Już za późno na mój ratunek. Nie mam Wam tego za złe przyjaciel, na pewno robiliście wszystko aby mnie odszukać, ale już jest za późno. Ja umieram. Odbezpieczyłam broń. Już niemal czułam jak smierć nadchodzi, jak depcze mi po piętach i już chciałam się poddać zamiast kurczowo trzymać się życia, ale usłyszałam huk, który spowodowały wywarzone drzwi. Instynktownie skierowałam pistolet w ich stronę. Od razu jak ich zobaczyłam, wypadł mi z rąk na podłogę. Moi przyjaciele jednak dali radę. Pożegnałam się z nimi już na zawsze, a teraz stali przede mną.

Chciałam coś powiedzieć, ale niestety nie udało mi się dłużej utrzymać przytomności.

_______________________________

Mamy już ponad 1k oczek kochani, bardzo dziękuję 🥰

[Loki] Igranie z ogniem wcale nie musi oznaczać, że się sparzyszOnde histórias criam vida. Descubra agora