Przekręciłam głowę trupa, by na mnie nie patrzył i wspięłam się po barierce do wentylacji. Starałam się przejść bardzo cicho i w pełnym skupieniu, bo jak się okazało, konstrukcja, mimo że była bardzo prosta, robiła wiele hałasu, gdy ktoś się po niej czołgał. Musiałam minąć cztery przejścia w prawą stronę i skręcić dopiero w piąte. Na jego końcu była kratka, a centralnie pod nią biurko, przy którym siedziała moja ofiara. Mężczyzna o siwych włosach w prawej ręce trzymał cygaro, a w lewej duży czerwony rubin. Na jego widok moje serce gwałtownie przyspieszyło.

Rubiny były... cholernie ważne.

Siedziałam na huśtawce za naszym małym domkiem i wyrywałam lalce włosy z głowy, bo były skołtunione przez naszą ostatnią wspólną kąpiel. Moja lalka była jedynym prezentem, jaki dostałam od taty. Dał mi ją na moje ostatnie urodziny, dwa miesiące temu, kiedy kończyłam sześć lat. Nie lubiłam taty. Zawsze mówił do mamy wrednym tonem, szarpał ją za ramię i często zabierał ją do pokoju, zamykał i robili dziwne rzeczy, po których ona miała fioletową szyję. Zawsze też płakała, bo tata nigdy nie wychodził bez krzyczenia na nią.

— Veira? — krzyknęła babcia, wychodząc na ogród. — Veira, kochanie! No choć tu do babci!

Zeskoczyłam z ławki, odrzucając półłysą lalkę na ziemię i wbiegłam prosto w ramiona starszej kobiety. Podniosła mnie i okręciła wokół własnej osi, więc zaczęłam się śmiać jak szalona. Babcia nie była mi dłużna.

Gdy mnie postawiła, zmierzwiła mi włosy, a potem złapała mnie za rękę i pociągnęła do domu. Weszłyśmy do kuchni, gdzie mama wykładała na czerwoną tackę górę ptysiów z mojej ulubionej cukierni.

— Babcia przywiozła ci słodkości — oznajmiła mama. — Nie mamy już tortu z twoich urodzin, ale przynajmniej masz swoje ulubione ciastka.

Mama uśmiechnęła się do mnie szeroko swoim pięknym uśmiechem i podała mi jednego ptysia. Gdy go przegryzłam, moje ciało zalała fala szczęścia. Krem był zimny, przepyszny i kojarzył mi się z jednorożcami. Lubiłam odrywać im rogi.

— Veiro, słońce, mam dla ciebie spóźniony prezent urodzinowy — powiedziała babcia. Odwróciła moją twarz w swoim kierunku i przyklękła, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko. — Jesteś już dużą dziewczynką i bardzo jestem dumna z tego, jak pomagasz mamie. Jesteś naszym największym skarbem. — Uśmiechnęłam się szeroko. — W naszej rodzinie są pewne kamienie, do których mamy bardzo wielki sentyment. — Odsłoniła ucho, by pokazać mi swoje okrągłe, rubinowe kolczyki, a potem wskazała na mamę, która unosiła w górę rękę z bransoletką z tymi samymi kamieniami. Nigdy jej nie zdejmowała. — Myślę, że to ten czas, byś ty też otrzymała swój czerwony medalion.

Babcia otworzyła czerwone pudełeczko, pokazując mi piękny złoty łańcuszek, na który nawleczona była jeszcze piękniejsza zawieszka. Był to duży, jajowaty kamień otoczony dookoła mniejszymi, odrobinę jaśniejszymi, przez co ten na środku wydawał się o wiele głębszy. Dotknęłam go z wstrzymanym oddechem, bo te kamienie bardzo mnie fascynowały. Kojarzyły mi się z mamą, która każdego dnia do moich piątych urodzin czytała mi bajkę przed snem. Bawiłam się wtedy jej pierścionkiem, który dostała kiedyś od dziadka.

Kojarzyły mi się też z krwią. Miały przez to jakąś moc, która zawsze mnie uspokajała.

— Pamiętaj Veiro — odezwała się babcia, zakładając mi łańcuszek na szyję. — To kamień twojego serca. Czerwony, ognisty, który zawsze, gdy będzie przy tobie, będzie dawał ci siłę. Zawsze, gdy będziesz go ze sobą miała, ja i twoja mama będziemy z tobą.

Pokręciłam głową, by odgonić wspomnienie i bezwiedni dotknęłam swojego ucha. Kamień, który tamtego dnia dostałam od babci przerobiłam na kolczyk, który od lat nosiłam w uchu. Mój helix idealnie się do tego nadawał, bo kolczyk był doskonale widoczny — przyćmiewał nawet ciemne włosy. Zamknęłam oczy, przesuwając palcem po błyskotce i głęboko odetchnęłam, gdy kolejne wspomnienie uderzyło w moją głowę. Wspomnienie, przez które moja miłość do rubinów zamieniła się w chorą obsesję.

Ruby. Bloody Valentine +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz