Rozdział 46. Czarna Dalia

398 63 65
                                    


Seattle latem nie było wcale najgorszym miejsce. Pomijając nieco tylko chłodniejszy klimat praktycznie niczym nie różniło się od Nowego Jorku. No, może było odrobinę mniejsze. Sporo mniejsze. Ale też znowu nie na tyle, by wychodząc w samym centrum, Magnus nie czuł się znajomo.

Zaraz jednak przypomniał sobie, dlaczego miał z nim taki problem. I dlaczego podświadomie, wchodząc, zabrał kurtkę. Chociaż był lipiec i w Nowym Jorku radośnie przygrzewało słońce, Seattle było chłodne. Nie zimne, ale chłodne. Wcale go nie dziwiło, że Alec wybrał to miasto...

Albo nie wybrał – upomniał się natychmiast w myślach, narzucając na ramiona letnie okrycie.

Nie zwykł do bywania gdziekolwiek incognito. Zazwyczaj wysyłał kilkorgu znajomym, tym najbliższym, informację, że będzie w mieście, a potem czekał jeszcze kilka dni, żeby plotka się rozeszła. Kiedy pojawiał się w obrębie danego miasta, Świat Cieni otwierał się przed nim, a Magnus nie miał nawet pięciu minut dla siebie, ciągle zabierany na bale, imprezy, licytacje, spotkania, pokazy czy wernisaże. Tym razem było inaczej. Przede wszystkim nie chciał zwracać na siebie uwagi.

Jego atencja względem Alexandra Lightwooda była powszechnie znana. Nawet kiedy przestali być razem, Alec zanim zyskał własną reputację, bazował głównie na tym, że nikt nie miał ochoty polemizować z Magnusem. A wiadomo było, że to nastąpi kiedy tylko spróbuje się wejść w polemikę z Aleciem. Dowodem na to była znana batalia Alec kontra Malcolm Fade.

Magnus uśmiechnął się do tego wspomnienia. Alec już wtedy był nazywany przez własnych ludzi "niebezpiecznym wywrotowcem", ale Lightwood nic sobie z tego nie robił. I dopiął swego, jak zwykle zresztą. Magnus do końca życia nie zdoła wyprzeć z głowy widoku Aleca pijącego herbatkę z Malcolmem w gabinecie Łowcy.

Po kilku nieudanych próbach odnalezienia ulubionej kawiarni musiał się poddać i pójść do najbliższej. Nie była tak dobra, jak ta, w której pijał ostatni raz będąc w Seattle, ale prawdą też było, że miała ponad trzy dekady na to, by się zamknąć. W tym czasie właściciel mógł się zmienić kilkakrotnie, a obecnie na miejscu lokalu była paskudna restauracja Panda Express. Magnus miał swoją godność. Wyminął ją na tyle szerokim łukiem, by wiatr wiejący od zatoki uchronił go choćby od zapachu przybytku.

Usiadł na podwórku, plecami do witryny kawiarenki i wyciągnął telefon komórkowy. Znalezienie numeru Valerie nie zajęło mu dużo czasu. Ostatnio z niewieloma osobami esemesował. Właściwie z nikim poza nią.

"Masz ochotę na kawę?" – zapytał zwyczajnie, nie siląc się na wyjaśnienia.

Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast i Magnus musiał powstrzymać cisnący mu się na usta złośliwy uśmiech.

"Jesteś w Seattle?!"

"Od jakiś dwóch kwadransów. Zimno tu macie"

Kolejna wiadomość od Valerie była jedynie prośbą o podanie adresu. Magnus podał koleżance nazwę kawiarni i zamówił jeszcze jedną kawę. Dla odmiany było to espresso. Dla odmiany, bo od rana pił latte tylko po to, by móc pić go więcej. Magia oszukiwania własnego umysłu. Kofeiny tyle samo, objętość większa, a wyrzuty sumienia przy przedawkowaniu znacząco mniejsze.

Czy czarownik może mieć nadciśnienie?

Valerie pojawiła się zaskakująco szybko. Ubrana niczym rasowa agentka nieruchomości w garsonkę i niewysokie, acz (co Magnus przyznał z uznaniem) stylowe szpilki. Na głowie za to miała zupełnie niestylowy kapelusz, ale uprzejmie postanowił tego nie skomentować, kiedy się z nią witał.

– Wyglądasz kwitnąco – oznajmił zamiast tego, cmokając czarownicę krótko w policzek.

Zmrużyła oczy i przyjrzała mu się od stóp do głów.

Mam krew na rękachWhere stories live. Discover now