Rozdział 17. Puf puf

549 85 46
                                    


– Nie rozumiem po co ci tyle przestrzenii! – zaśmiał się Alec, przeskakując ponad oparciem sofy. Wylądował miękko i zgrabnie z cichym pufnięciem pluszowego obicia.

Magnus zamrugał i obraz zniknął sprzed jego oczu niczym rozwiana fatamorgana. Potrząsnął głową.

Przebicia wspomnień oraz cichych szeptów z przeszłości powracały uparcie, mącąc jego spokój. Za każdym razem wyraźne, jakby to nie był wybryk jego magii, a sam Alec, wracający z misji. Tak jak obiecał. I Magnus za każdym razem wzdrygał się lekko, bezustannie powtarzając sobie w myślach, że to już było...

Jego loft od bardzo dawna nie nosił na sobie żadnych śladów bytności Aleca. Tyle razy wymieniał już meble i wystrój. Jedyną rzeczą, jaką pozostawił po Lightwoodzie był kubek, który teraz trzymał w drżących dłoniach, jak ostatni artefakt, łączący ducha ze światem materialnym. I może jeszcze kilka drobiazgów na dnie szafy...

Kubek przedstawiał szopa pracza, zdecydowanie najbardziej duchowo zbliżone do Aleca zwierze, jakie chodziło po ziemi. Małe, zabawne stworzonko z ponurą miną trzymało w łapkach serduszko, a na głowie miał róg jednorożca. Kubek wiał kiczem, ale Lightwood to w nim pił kawę, kiedy przychodził do jego loftu. Siadał wtedy na kanapie, roztaczając wokół siebie aurę spokoju, bezpieczeństwa i miłości.

Magnus od wielu lat już nie czuł się w ten sposób... Jak wtedy, kiedy miał chwiejną pewność, że Alec poradzi sobie z każdym niebezpieczeństwem, że obroni go przed wszystkim. Nigdy nie czuł potrzeby, aby ktoś się nim opiekował, a Alec przyszedł i uświadomił mu, że to nieprawda. Pokazał jak to jest, dał mu zasmakować tego spokoju ducha i zniknął, pozostawiając po sobie pustkę i ten przeklęty kubek.

Bane zamknął oczy, a kiedy je otworzył, niemal słyszał naburmuszony ton chłopaka.

– Pościel się pierze, Magnus, a nie kradnie nową ze sklepu!

– Ja nie kradnę! – obruszył się Magnus. – Pożyczam bezzwrotnie, to różnica!

– Kradniesz! – zachichotał Alec, pochylając się nad nim.

Bane wyciągnął rękę i obraz znów się rozmazał, znikając po chwili.

Zaklął szpetnie. Nie miał w zwyczaju rozpamiętywać przeszłości... Przeszłość była przeszłością. Nie dało się jej zmienić, choćby bardzo chciał. A jednak wracał do wspomnień o Alecu. Coraz rzadziej, z coraz mniejszym bólem w piersi i większym rozbawieniem, pielęgnując tylko te dobre chwile. Jak ta, kiedy opadli na kanapę, całując się żarliwie.

Pierwsze pocałunki z Aleciem smakowały kawą i krwią, aż Lightwood nie nauczył się panować nad swoją siłą nawet w ferworze romantycznych uniesień. I to miało w sobie coś niesamowicie pociągającego, coś, co Magnusowi ciężko było uchwycić słowami, a co wydawało się całkiem naturalne. Docierali się powoli, ucząc się ufać sobie, aż któregoś dnia...

Szukał wymówki. Teraz, po latach umiał to już przyznać. Szukał powodu, żeby zerwać z Aleciem, ponieważ nawet jego przerażało to, jak bardzo go pokochał. A Aleca łatwo było kochać. Z jego uroczą prostotą i niesamowitym umysłem. Z tym brakiem uprzedzeń, z którym z tygodnia na tydzień coraz bardziej się obnosił. Mijały miesiące, lata, aż w końcu Magnus zrozumiał, że choć próbował trzymać to uczucie w ryzach, ono nigdy nie miało mu dać spokoju. Nawet jeżeli zdołał się zmusić do zrezygnowania z tej miłości.

Jak teraz. Chciał go nienawidzić. Z całego serca pragnął, żeby Alec zniknął, rozpłynął się jak majaki wspomnień jego loftu, ale uczuć nie potrafił oszukać.

Przymknął oczy, odchylając głowę do tyłu. Łatwiej było, kiedy był pijany. Mógł wtedy wmawiać sobie, że wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni to tylko pijacki ciąg życzeń nie do spełnienia. Kiedyś oddałby wszystko, by obudzić się ze świadomością, że Alec jest nieśmiertelny. Zniknęłaby jedyna przeszkoda... jedyna, której dopatrzył się w całym gąszczu powodów, by z nim być. I jedyna, na której zbudował mur między nimi, niszcząc przyszłość ich obu.

Mam krew na rękachOù les histoires vivent. Découvrez maintenant