Rozdział 11. Nie zabijesz mnie

621 91 33
                                    

Alec wybiegł przed Pandemonium chwilę po tym, jak Vincent zniknął za drzwiami. Wilgotne powietrze uderzyło w jego nozdrza, kiedy się rozejrzał w poszukiwaniu wampira. Przeklął w myślach.

Lightwood był dużo szybszy po przemianie niż większość wampirów. Już na samym początku go to zdziwiło, ale Edward wyjaśnił mu uczynnie, że to wszystko kwestia osobnicza. Przeciętna osoba po przemianie będzie przeciętnym wampirem. Jako nephilim Alec był szybki. Szybszy niż Jace, szybszy niż Isabelle, więc po przemianie i ta cecha znacznie się wyostrzyła.

Podobnie jak refleks. Skręcił w wąską, pustą uliczkę w której zniknął Vincent i bez zastanowienia wypalił z broni.

– Drugi raz ostrzegać nie będę! – krzyknął, kiedy pocisk utkwił w nodze Vincenta. Wampir zwalił się na ziemię, krzycząc z bólu, aż nie zabrakło mu powietrza w płucach, ale i wtedy jego twarz wyrażała cierpienie.

Alec tym razem już spokojnie podszedł bliżej, wciąż mierząc do wampira.

W powietrzu wokół czuć było wilgocią i spalinami. Cały dziurawy w tym miejscu asfalt błyszczał od nagromadzonej z wolna wody, a sam Vincent leżał w kałuży, łypiąc wściekle na Aleca. Z jego nogi unosiła się strużka dymu, śmierdząca palonymi zwłokami.

– No dalej – syknął przez zaciśnięte wargi. – Zabij mnie, Lightwood!

– O nie! – Alec roześmiał się. – Potrzebuję informacji i ty mi je dasz, Vinnie.

– Czego ode mnie chcesz?! – zapytał od razu wampir.

Alec pokiwał z uśmiechem głową i kucnął przy nim, sięgając ku kurtce Vincenta. Ten chciał zaprotestować, lecz Lightwood tylko skierował lufę w stronę jego łba.

– To cię nie zabije – mruknął, dalej przeszukując jego kieszenie. Znalazł portfel i telefon komórkowy. Obie te rzeczy wsadził do własnych kieszeni, postanawiając przejrzeć je później. – A przynajmniej nie tak szybko, jakbyś chciał. Mogę ją usunąć – wskazał na nogę wampira. – O ile powiesz mi dla kogo pracowałeś w Seattle.

– Chyba kpisz! – warknął Vincent. – Żeby mnie zabili?

– Cóż… – Alec uśmiechnął się szeroko. – Ja też cię zabiję. Ale to już twoja sprawa, czy humanitarnie.

– To nazywasz humanitaryzmem? – parsknął Vincent, rozkładając ramiona.

Alec niespiesznie owinął palec rękawem bluzy i bezceremonialnie wcisnął go w ranę.

Vincent wydarł się głośniej. Wkrótce do bólu miały dołączyć objawy zatrucia organizmu. Jeden po drugim. Ból głowy, wymioty, halucynacje… Aż krew nie zacznie mu wrzeć w żyłach i z szaleństwa sam nie odetnie sobie nogi.

Alec już to widział. Ta wizja nawiedzała go w koszmarach.

– Dla kogo pracujesz?

– Nie… twój... 

– Możemy tak całą noc – zaszczebiotał łagodnie Alec, mocniej dociskając ranę. – Albo możesz sobie ulżyć i mi po prostu powiedzieć.

– Naprawdę? – zdziwił się Vincent. – Ty to jednak jesteś jeszcze pisklakiem, Lightwood. – Wypluł na ziemię ślinę. Z każdą sekundą wyglądał coraz gorzej i zaczynał się trząść. – Ktoś nas śledził. Ktoś szybki!

– Nie przeszkadza mi to – odparł Alec, chociaż na jego twarzy zamajaczyło zaskoczenie. Maskując je, wcisnął nabój głębiej, choć palił go nawet przez materiał bluzy. – Dla kogo pracowałeś?!

Wrzask na nowo rozdarł powietrze, a kiedy Alec cofnął rękę, Vincent patrzył na niego dziko.

– Bo-Gyeong! – wydyszał.

– To imię, czy przypadkowe sylaby? – zadrwił Alec. Poszło zbyt łatwo. A nic do tej pory nie było tak łatwe.

– Imie… nie wiem… nic… nic więcej nie wiem…

Alec szarpnął głową. Tyle mu musiało wystarczyć.

U wylotu uliczki ktoś się pojawił. Ktoś śmiertelny, ciepłokrwisty. Jego zapach dotarł wraz z powiewem wiatru do nozdrzy obu wampirów.

– Alec! – krzyknął mężczyzna.

Alec spojrzał w jego stronę przez ramię. Przez usta przemknął mu smutny uśmiech, kiedy usłyszał głęboko w duszy z dawna zapomnianą melodię. Podnosząc się, miał wrażenie, że każda część jego ciała protestuje. Chciał zostać, znowu tak bardzo chciał, że nieomal zapłakał z rozpaczy. Cofnął się kilka kroków do tyłu, patrząc na Jace’a.

Dla Nocnego Łowcy to była sekunda, może dwie. Nawet najlepiej wyrobiony refleks nie pozwoliłby na odpowiednią reakcję. Dla Aleca ta chwila była jak niekończąca się tortura.

Mam krew na rękachWhere stories live. Discover now