Tysiąc oddechów

Start from the beginning
                                    

Benny siedział przy niej, gdy skurcze się nasilały, przez całą najdłuższą fazę porodu-denerwował się jeszcze bardziej, niż ona sama i w końcu wyszedł na korytarz, mówiąc, że Cas ma go zastąpić, bo lepiej się tam przyda. Obca lekarka chciała ją wyrzucić, ale Deanna wrzasnęła tak donośnie, że zrezygnowała.

-Uparta, po tobie.-Castielle mruknęła, gdy blondynka niemal już mdlała z wykończenia. Otarła jej pot z twarzy, drugą dłonią ściskając ją za rękę.-Już niedługo, obiecuję.

Powtarzała to cztery godziny.

Deanna była silna, cholernie silna, ale nawet ona mogła mieć dość-zaczęła płakać, więc Cas ocierała jej łzy, mówiła do niej, całowała delikatnie w skroń, gdy odgarniała jej kosmyki włosów z mokrych policzków.

-Zawołać Bena?-zapytała cicho, jak pytała co każdy kwadrans. Deanna pokręciła głową.

-Zostań.-jęknęła słabo.-Ty.

-To jego dziecko, D. Już niedługo.

Wyszła, musiała-wymienili się z Benny'm, usiadła na korytarzu. Sam przysypiała Gabrielowi na ramieniu.

Dwie godziny później Benny wyszedł, cały zapłakany, by zaprosić ich do środka. Nareszcie.

Holly była różowiutka na buzi, spała, jakby właśnie nie doprowadziła mamy do szału-Deanna trzymała ją na rękach, kołysała łagodnie, wpatrując się w maleństwo. Uśmiechnęła się, wykończona, do Cas, gdy ta usiadła obok niej.

Benny potrzymał małą przez chwilę, później oddał ją Castielle. Lekarka obdarzyła ich nieco zdezorientowanym spojrzeniem, ale dała sobie spokój z rozróżnieniem, kto tu kim właściwie jest.

-Jest wspaniała.-Cas przytuliła dziewczynkę delikatnie, Holly mocniej zacisnęła oczka.-Wspaniała.

Deanna resztkami sił dotknęła jej ramienia. Benny wypełniał odpowiednie papiery, nie mógł ich usłyszeć.

-Nie chcę jej oddawać.-szepnęła.-Ani teraz, ani za parę tygodni.

Cas pokiwała głową.

-Porozmawiam z Benny'm.

Zgodził się, po paru zapewnieniach, że jeśli Deanna tego chce, on chętnie zajmie się Holly. Cas to wiedziała, wszyscy to wiedzieli. Kochał to dziecko ponad życie.

Będzie je odwiedzał, będzie je wychowywał, po części, ale nie będzie z nim mieszkać, jednak nie. Deanna zmieniła zdanie.

Parę dni później, gdy były na to gotowe, Holly i jej mama wróciły do mieszkania Cas-brunetka skończyła dekorowanie pokoiku, posprzątała, wszystko było gotowe. Holly kichnęła przez sen, gdy Deanna kładła ją po raz pierwszy do jej łóżeczka.

-Tu masz elektroniczną nianię, tak?-Benny zapytał ją po raz setny, pokazując sprzęt, który sam kupił.-W sypialni macie drugą. A tu ręczniki hipoalergiczne. To jest do noska. O, a to do wanienki, żeby sprawdzić temperaturę i nie ugotować dzieciaka. To na pewno dobre pieluchy?

-Tak, Benny, dobre.-Deanna wzniosła oczy ku niebu, ale się uśmiechała.-Damy sobie radę.

Laffite pokiwał delikatnie głową, przełykając ciężko. Zerknął na córeczkę, poprawiając jej kołdrę, by się nie przegrzała.

-Przyjadę w niedzielę, tak? Gdyby coś się działo...

-Zadzwonię, obiecuję.

Znów przytaknął i wyszedł, ostatni raz gładząc Holly po główce.

Cas stanęła przy niej, przy łóżeczku-ich dłonie stykały się na ramie, zahaczyła małym palcem o palce Deanny.

-Śpi jak aniołek.-szepnęła.-Niespotykanie spokojne dziecko.

sick of losing soulmatesWhere stories live. Discover now