-Nie widzę większych przeciwwskazań zdrowotnych. Jest pani młoda, poza psychicznymi aspektami aborcja nie odbiłaby się mocno na pani zdrowiu.-kobieta znów spojrzała uważnie na ekran.-Z medycznego punktu widzenia, nie mogę bezpośrednio wskazać aborcji, bo nic pani nie grozi. Zdrowie czy życie pani albo dziecka nie są na razie zagrożone. W naszym stanie aborcja jest legalna od szóstego tygodnia ciąży, to obowiązkowy okres do namysłu.

Uszło z niej całe powietrze.

Dwa tygodnie.

Miała dwa tygodnie, by zdecydować, co zrobi z tą ciążą. Później mogła ją ostatecznie usunąć, ale i tak nie miała wiele czasu, zanim stanie się to nielegalne. Parę tygodni okienka między "wolno", a "nie wolno, rodzisz, czy chcesz, czy nie".

-Jeżeli jednak zdecyduje się pani urodzić, jest również opcja adopcji, być może adopcji ze wskazaniem.-kontynuowała lekarka.-Może pani oddać dziecko w ręce kogoś zaufanego...

-Mam je komuś wcisnąć?-Deanna zadrżała, patrząc na własny brzuch.-Niech pani to już zdejmie, błagam.

Ginekolog posłusznie wytarła jej skórę ręcznikami i wyłączyła ekran. Od razu lepiej.

-Proszę rozważyć wiele opcji. Jeśli zdecyduje się pani na zabieg usunięcia płodu, jest on dostępny w naszej klinice. Odpłatny, jeśli nie obejmuje go ubezpieczenie, bo nic pani nie zagraża.-wyrzuciła ręczniki do kosza, wycierając ręce w czysty.-Chce pani zatrzymać zdjęcia tego USG?

Deanna nie odpowiadała, znów była blada jak ściana-Cas uniosła wzrok, kiwając głową.

-Weźmiemy je.

Schowała kartki do kieszeni kurtki, dziękując lekarce i prowadząc blondynkę do drzwi.

Biedna ulotka kliniki była mielona w palcach Deanny od dobrych pięciu minut-siedziały na parkingu, w aucie, nie ruszyły się z miejsca.

Teraz, gdy ciąża przestała być tylko dwoma kreskami na teście, gdy stała się widocznym na papierze faktem, była jeszcze bardziej przerażona, niż wcześniej. Wyglądała przez okno, na granicy płaczu, gdy Castielle stukała palcami o kierownicę.

Miała Samanthę na utrzymaniu, nie mogła mieć teraz dziecka. W ogóle, nigdy nie mogła go mieć. Nie chciała. Nie byłaby dobrą matką. Wydawanie na ten okropny świat potomstwa też jej się nie widziało, zbyt wiele było tu chaosu, cierpienia, zbyt wiele krzywdy i smutku. Nie chciała sprowadzać tu nikogo innego.

Cas odetchnęła cicho, patrząc na nią łagodnie.

-Czwarty tydzień.-powiedziała.-Jesteś w stanie obliczyć, kto jest ojcem?

Deanna pociągnęła cicho nosem, kiwając głową.

-Benny. Na pewno.

Brunetka niemal westchnęła z ulgą.

-Chociaż tyle. To porządny facet.-zamilkła na chwilę, cisza ciężko opadła między nimi niżej, jakby na poziom klatki piersiowej, serca. Tłumiła wrzask emocji, gdy musiały myśleć.-Powiesz mu?

Deanna spuściła smętny wzrok na własne kolana.

-Muszę. Powinnam.

-Ale czy mu powiesz?

-Tak, powiem.-otarła policzek dłonią, zginając wymiętą ulotkę w pół.-Dzisiaj. Zaraz.

-Mam być tam z tobą?

Bogu dzięki za Cas.

-Tak.

-W porządku.

Napisała do Benny'ego, czy mogą się spotkać w Waffle House. Odpisał, że tak. Chyba sądził, że idą na randkę.

sick of losing soulmatesWhere stories live. Discover now