Rozdział 5: Nie jedną dziurę miewa lis do jamy

792 71 61
                                    

Previously on Go cure yourself...

- Lila?

- Panie Agreste, obudziła się.

O mój Boże... jednak nieszczęścia chodzą parami...

- N-naprawdę? To cudownie. Czy mogłaby Pani... dać mi sekundkę? - zwrócił się do lekarki.

- Oczywiście - kobieta życzliwie uniosła kąciki ust i udała się w stronę rodziców granatowowłosej.

Adrien uśmiechnął się sztucznie i zaciągnął starą znajomą na bok. Mimo iż przepełniały go teraz hektolitry szczęścia to wizja rozpadnięcia się wszystkiego przez jedną, nic nieznaczącą osobę cholernie go przerażała.

- Co ty tutaj robisz? - zapytał półgłosem. - Czego w ogóle od nas chcesz?

- Oj Adrienie... - zaczęła, wijąc się przed nim jak lis. - Chyba nie sądziłeś, że twój ojciec dał ci spokój? Szczególnie teraz, kiedy dowiedział się, że ma wnuczkę. - dodała z chytrym uśmieszkiem.

- Skąd ty... - zaczął przerażony, lecz już chwilę potem zaczął łączyć fakty.

- Naprawdę ci lekarze wszystko teraz zostawiają tak na wierzchu, że trudno się było powstrzymać od zerknięcia. Mała, bezbronna... - wymamrotała blondynowi do ucha.

- Czyli... ŻYJE! Moje dziecko żyje! - krzyknął na cały szpital, jakby nie dotarła do niego informacja, iż wszystkie jego zmory z przeszłości niedługo zaleją go falą smutku i bólu.

Mimo, że Lila starała się przestraszyć i wyprowadzić Adriena z równowagi, to niezamierzenie wlała w niego nadzieję na lepsze jutro.

Jego dziecko żyło. Dziewczynka!

Mężczyzna nawet nie czekał na jej odpowiedź. Pchnął ją tylko lekko w tył i pobiegł do sali pooperacyjnej w której leżała Marinette.

- Czyli już wiesz? - usłyszał nieintensywny głos ukochanej, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. Zdecydowanie za długiego.

- Marinette... - wydukał cicho zanim szaleńczo rzucił się na dziewczynę, dosłownie pożerając ją pocałunkami. - To już pewne? W-wszystko z nią... Z WAMI w porządku?

- Skąd wiesz, że to dziewczynka? - zapytała przez chichot ze zdziwieniem.

- Strzelałem... - skłamał, żeby nie denerwować niepotrzebnie poszkodowanej.

- Adrien, spokojnie... MAMO, TATO! - w tym momencie do sali wparowali płaczący ze szczęścia, rodzice dziewczyny.

- Kochanie... - wychlipywała Sabine tuląc do siebie córkę.

Nawet personel wzruszył się całym zajściem. Wyglądali jak jedna, wielka, szczęśliwa rodzina. Bez problemów. Bez zmartwień. Po prostu wypełniona miłością. Nikt nie wiedział co czeka ich w tym pokręconym świecie pełnym potknięć i osób, które tylko czekają by namieszać.

- Pani Agreste? - na te słowa wszyscy spoważnieli i spojrzeli w stronę chirurga, który właśnie wszedł do sali.

Jedynie Marinette lekko szczypnęła Adriena z uśmiechem, dając mu do zrozumienia, że ma jej wiele do wyjaśnienia.

- Słucham? - odparła granatowowłosa.

- Mamy wyniki badań, kilka zaproponowanych przez system ginekologów i listę zaleceń dotyczących zdrowia Pani jak i tej małej istotki w pani łonie.

- Naturalnie. - odchrząknęła pacjentka i poprawiła się na swoim łóżku - Jeszcze jakbym mogła zapytać, kiedy będę mogła wrócić do domu?

Go cure yourself [Miraculum]Where stories live. Discover now