Rozdział 2: Tylko jedno cięcie i kropla krwi

975 82 89
                                    

-Postaram się to państwu wytłumaczyć jeszcze raz, najlepiej jak potrafię. Marinette... nie przeżyła.- powiedziała spokojnym głosem lekarka.

To był koniec. Świat Adriena właśnie został doszczętnie poddany destrukcji. Tak jakby ktoś wszedł mu w życie i wysadził w nim ogromnych rozmiarów bombę, a zniszczenia jakie spowodowała były nieodwracalne.

Padł na kolana i schował twarz w dłoniach.

-Adrien? - powiedział ktoś przed blondynem.

-MARINETTE?!- krzyknął słysząc głos ukochanej. - Ty...ty żyjesz?

-Oj mój głupiutki kotek. - granatowowłosa miała na sobie białą, jedwabną sukienkę z kwiecistymi elementami. Jej włosy powiewały na niewidocznym wietrze, a na głowie widniał wianek z białych stokrotek.

-Przecież lekarka...- nie mógł wydusić z siebie słowa.

-Adrien?- nagle jej obraz zaczął się rozmazywać, a potem ujrzał własnego ojca wbijającego ukochanej sztylet, prosto w serce.

-MARINETTE! NIE!-

-Adrien wszystko w porządku?- usłyszał za plecami głos Toma.

-CO SIĘ STAŁO?!- nie wiedział co przed chwilą widział, albo co gorsza co było prawdą a co kłamstwem. Wszystko nagle się rozpłynęło a on poczuł zimno szpitalnej podłogi i wpatrzone w niego zielone oczy, ojca granatowowłosej- CZY MARINETTE ŻYJE?!

-Nie wiem... lekarka powiedziała że musi z tobą porozmawiać, a ty zemdlałeś. - tłumaczył dalej Tom.

-To był tylko...sen? - zapytał sam siebie.

Ale co w nim robił mój ojciec?

-Panie Agreste, to mogłabym Pana prosić?

-T-tak... już idę.- wstał z podłogi opierając się o ciemnowłosego, po czym wszedł do gabinetu. Wszystko wydawało mu się dużo mroczniejsze niż wcześniej, a gdy tylko zamknął oczy widział ciąg dalszy śmierci Marinette.

Przymknął je na chwilę. Nigdzie nie było Gabriela. Tylko Marinette. Leżała na białej niczym śnieg podłodze i jedynie czerwona ciecz wylewająca się z jej rany nadawała miejscu koloru.

Nawet jej blada skóra wtapiała się w tło.

Otworzył oczy.

Już nigdy więcej nie chce tego widzieć. Jej cierpienia. Bólu. Płaczu...

Po policzku mężczyzny spłynęła jedna słona łza, którą natychmiast otarł i usiadł na krześle przed doktor.

-Czy ona żyje?!- wypalił od razu nie czekając nawet na to aż kobieta spokojnie dojdzie do głosu.

-Tak Panie Agreste. Żyje.

Poczuł ogromną ulgę, a mimo to po jego plecach wciąż spływał zimny pot.

-Więc.. o co chodzi?

-Ktoś kto ją zastrzelił musiał być bardzo...precyzyjny.

-Śledztwo jest już w toku.- zapewnił blondyn.

-Domyślam się, ale musi Pan widzieć, że zanim usuniemy nabój-

-Jeszcze go nie usunęliście?!- wstał gwałtownie z krzesła i oparł się o stół.

-Nie możemy na razie nic zrobić. Usiłuję Panu powiedzieć, że nie wiemy czy przeżyje operacje. Już kilka lat temu miała krwotok, przez co jej organizm jest dużo bardziej osłabiony. Taka operacja może ją kosztować sporo wysiłku, i nawet gdybyśmy uratowali ją i płód nie mogę zapewnić że coś się nie stanie przy porodzie.- nie chciał tego słuchać. To było za dużo. Mieli być szczęśliwi. Wszystko miało się ułożyć... a teraz nic nie było takie jak powinno. Znowu wszystko zaczynało się psuć, lecz tym razem naprawdę nie widział co zrobić.

Go cure yourself [Miraculum]Where stories live. Discover now