~14~

557 18 0
                                    

Zdecydowaliśmy że wyjedziemy na wieś.Moja mama z rodzeństwem wrócili do Warszawy więc dom mieliśmy cały dla siebie. Na jakiś tydzień może dwa. Ja i tylko on.
~**~
Siedziałam z chłopakiem na górze, słyszałam pukanie do drzwi ale jakoś nie reagowałam. Rozpakowywałam z chłopakiem pakunki jakie nam zostały.
Nagle usłyszeliśmy dźwięk wywarzania drzwi i jakieś niemieckie rozmowy.
-Kur... Chodź - szepnęłam do chłopaka.
Co nam zostało? Strych tylko. Dość szybko weszliśmy tam, po cichu zamknęłam drzwi i trzeba było się modlić żeby Szkopy nie zauważyli ich i nie weszli na strych.
Złapałam mocno chłopaka za rękę i się wtuliłam, bałam się że znowu mnie zabiorą na jakieś przesłuchania czy coś w tym stylu.
Obydwoje mieliśmy przyspieszony oddech, w myślach modliłam się aby nas nie znaleźli.
Siedzieliśmy w kurzy chyba przez jakąś godzinę albo i dwie. Mocno przylgnęłam do ramienia chłopaka, zamknęłam oczy i miałam nadzieję że nas nie znajdą.
Gdy usłyszałam dźwięk auta, który odjeżdżał kamień spadł mi z serca.
-Dzięki Bogu - szepnęłam.
-Schodzę pierwszy - powiedział Bytnar.
-O nie, schodzimy r a z e m - przeliterowałam ostatnie słowo.

Zeszliśmy na dół, Janek wyciągnął broń i przeszliśmy się po całym domu. Niemcy zostawili tylko dość spory bałagan i połamane drzwi...
-Może wróćmy do Warszawy? - zaproponowałam.
-Niemcy nie powinni już zaglądać - odpowiedział.
-Tylko co oni chcieli? Skąd mogli wiedzieć że tu jesteś - powiedział Bytnar przyglądając się połamanym drzwiom.
-A z tego co mi wiadomo od Orszy nikt kto wiedział że tu będziemy nie został aresztowany- dokończył.
-Janek boję się - odpowiedziałam łamiącym głosem.
Minął prawie miesiąc od aresztowania a ja dalej budzę się w nocy.
Chłopak bez słowa podszedł do mnie i przytulił.
-Masz swoje fałszywe dokumenty? - zapytał dalej mnie przytulając.
-Tia - odpowiedziałam.
Moje stare dokumenty zostały na Szucha, od kilku dni w papierach widniałam jako Wanda Popiełuszko.
-Naprawie drzwi i zabieram cię na randkę - powiedział.
-Co? Gdzie? - zapytałam zdezorientowana.
-Gdzieś - odpowiedział i mnie pocałował.

*3 godziny później *

Janek od kilku minut prowadził mnie przez środek lasu nie odzywając się.
-Janek no gdzie idziemy - odpowiedziałam znudzona, ale nie dostałam odpowiedzi.
Szliśmy przez kolejne kilka minut aż w końcu doszliśmy.
Do polany na totalnym odludziu gdzie na środku było drzewo wiśni japońskiej i kocyk z koszem.
-Kiedy ty to przygotowałeś? - zapytałam zszokowana.
-Nie dawno - odpowiedział.
Chłopak pociągnął mnie i usiedliśmy na kocu.
-Pięknie tu jest - powiedziałam patrząc na spadające kwiaty wiśni.
Chłopak zerwał stokrotkę i wsadził ją mi za ucho.
-Kocham cię - powiedział gładząc ręka mój policzek.
Położyliśmy się na kocu i wsłuchiwaliśmy się w śpiew ptaków.
-Co ty na to aby po wojnie zamieszać tutaj? - zapytał.
-Ty? Myślałam że do końca życia będziesz chciał w Warszawie mieszkać - powiedziałam zdziwiona.
-Fajnie tu, spokojnie. Gdyby nie na lot Niemców to bym zapomniał że jest wojna - odpowiedział.
-Mi to tam pasuje mieszkać tutaj- powiedziałam wtulając się w chłopaka.

Leżeliśmy tak przez dłuższy czas dopóki nie usłyszeliśmy niemieckich śmiechów. Czy oni sobie jaja dzisiaj robią?
-Chodź mam pomysł - szepnął Janek.
Wzięliśmy ze sobą koszyk i koc i pobiegliśmy wzdłuż lasu.
-Tu jest bunkier - szepnął.
-Tu? - zapytałam.
-Tak patrz - powiedział otwierając go.
Weszłam pierwsza po dość drewnianych starych schodach, było dość ciemno a zaraz po mnie Janek.
-Tötet uns nicht! (nie zabijajcie nas) - usłyszałam głos kobiet.
-Spokojnie - odpowiedziałam.
Nagle ktoś zapalił świece i dostrzegłam dobrze znana mi rodzinę.
-Pani Kowalska? - zapytałam.
-Ala? - zapytała zdezorientowana.
-Tak to ja, z tyłu za mną to mój mąż Janek - przedstawiłam Bytnara.
-Czemu pani tutaj jest? Z Markiem i Jankiem - zapytałam patrząc na chłopców.
-A pan Eugeniusz? - zapytałam o jej męża.
-Gienka zabrali - odpowiedziała  kobieta.
-Serwus dzieciaki, pewnie jesteś głodne? - zapytał Janek a dzieci przytaknęły.
-Proszę - powiedział Janek dając im po bułce i bananie.
-A pani? - zapytał Bytnar.
-Nie nie, dziękuję młodzieńcze - odpowiedziała lekko sycząc z bólu.
-Pani Małgorzato Co się stało? - zapytałam, kobieta nie odpowiedziała.
Podeszłam do niej bliżej, przyjrzałam się a na łydce była dość spora rana po postrzale.
-Niemcy panią postrzelili? - zapytałam szeptem aby dzieci nie usłyszały a kobieta przytaknęła.
-Pani Małgorzato musi pani iść do lekarza, wpadało się zakażenie i to dość poważne - powiedziałam.
-Ja się nigdzie z tąd nie ruszę, nie mogę - powiedziała stanowczo.
-Pani Małgosiu - powiedziałam.
-Alu my chroniliśmy Żydów - powiedziała kobieta.
I wszystko było jasne. Pani Małgorzata schowała się tutaj żeby nie zostać zabitą. Dla  Szkopów chronienie Żydów było jak zabicie niewiadomo kogo.
-To dlatego zabrali pana Gienka - powiedziałam pod nosem.
-Alu proszę cię zabierz dzieci - powiedziała cicho.
-Co? Ale gdzie? A pani? - zapytałam.
-Do ciotki Moniki je zabierz, wiem że ty nie możesz się nimi zająć a ona mi obiecała - powiedziała kobieta.
Moja ciotka mieszkała nie całe dziesięć kilometrów od wsi mojej babci. To by nawet nie było głupie żeby ona się nimi zajęła.
-A ja tu zostanę - powiedziała wzdychając.
-Lepsza taka śmierć niż z rąk Szkopa - szepnęła.

Musiałam do dogadać z Jankiem. Chciałam zająć się chłopcami ale zdawałam sobie sprawę że to nie będzie dobry pomysł patrząc na to że obydwoje udzielamy się w Szarych Szeregach i w każdej chwili gestapo może wpaść. Opcja zawiezienia ich do Ciotki była najbezpieczniejsza.
-Janek chodź na chwilę - powiedziałam i odeszliśmy trochę od pani Kowalskiej i dzieci.
-Musimy ich zawieść do mojej ciotki - powiedziałam.
-Po co? - zapytał a ja opowiedziałam mu wszystko co wiem a on się zgodził.
Chłopak uchylił wieko  bunkra żeby zobaczyć która jest godzina.
-Jest już godzina policyjna, musimy tu zostać - powiedział.
Wieś mojej babci była pod Warszawą, co prawda mało odwiedzana przez Niemców ale godzina policyjna obowiązywała.
-Zabierzemy ich - powiedziałam do pani Kowalskiej.
~**~
-A Alu gdzie ty teraz mieszkach i czym się zajmujesz? - zapytała Małgorzata.
Spojrzałam się na Janka, bo nie wiedziałam czy mogę powiedzieć o Szarych Szeregach ale on dał mi znak że tak.
-Wraz z Jankiem mieszkamy w Warszawie i aktualnie jedynym naszym zajęciem są Szare Szeregi - powiedziałam.
-Babcia by była z ciebie dumna - powiedziałam a ja się uśmiechnęłam.
-Ile jesteście po ślubie? - zapytała.
-Dwa miesiące - odpowiedział Janek.
-Ahh, piękna z was para - powiedziała kobieta na co Janek pocałował mnie w czubek głowy.
-A ta blizna pod okiem? - zapytała.
-Pamiątka po Szucha - powiedziałam cicho.
-Szucha? Jak ty z tego wyszłaś cało dziewczyno - zapytała.
-On poszedł do naszego przyjaciela który zorganizował w półtorej godziny akcje i dlatego żyje - powiedziałam patrząc się na Bytnara.
-Taki mąż i przyjaciele to skarb - powiedziała kobieta.
-To prawda, taki mąż to skarb - powiedziałam łapiąc chłopaka za rękę.
Po kilku minutach rozmowy położyliśmy się spać. Jak na prawie już połowę kwietnia było strasznie zimno plus że byliśmy pod ziemią a koc oddaliśmy dziecią i Pani Małgorzacie nie pomagał.
-Czemu nie mówisz że ci zimno - szepnął Janek.
-Bo nie jest - odpowiedziałam cicho.
-Tak, ja się nie trzęsę z zimna - odpowiedział ściągając swoją marynarkę i mnie nią szczelnie przykrył.









Jednak jest rozdział! Mam nadzieję że miło się go czytało i do zobaczenia w kolejnym ❤️

Albo dziś albo nigdy | Jan Bytnar KNS| Zakończone Where stories live. Discover now