̶X̶̶X̶̶X̶̶I̶̶V̶

711 52 10
                                    

Opuszczenie miejsca, w którym spędziło się całe życie, jest trudne. Zwłaszcza dla osób mocno sentymentalnych. Czy ja taka byłam? Ciężko stwierdzić. Raczej nie odczuwałam żalu związanego z odejściem. Może dlatego, że tak będzie łatwiej? Nie widzieć tych miejsc związanych z miłymi wspomnieniami. Które, chociaż przyjemne nie wrócą już nigdy. Straciłam je może przy to, że przez pewien czas byłam łowcą a może przez upływ czasu. A może i jedno i drugie? Opuszczenie tego miejsca było szansą na nowy początek. A ja tego bardzo potrzebowałam.

Dzisiaj trochę bez celu snułam się po domu głównym. Chciałam jak reszta doglądać wilków. Jednak przez napiętą sytuację i mieszany stosunek watahy co do mnie mój brat stwierdził, że lepiej bym została w domu. A ja nawet nie próbowałam protestować. Stwierdziłam, że przynajmniej pożegnam się z tym miejscem. Tak jak nie miałam okazji tego zrobić rok temu.

Spojrzałam na ścianę jednego z długich korytarzy. Wisiały na niej przez praktycznie cała długość obrazy. Przedstawiały one wielkich przywódców naszej watahy. W części było to moi przodkowie. Ja jednak skupiłam się na tym przedstawiający mojego ojca. Jego obraz w mojej głowie był nieco niewyraźny. Jakby nadszarpnięty przez czas. A może moje wspomnienia były uszkodzone przez to, co się stało? Tak w moim życiu było aktualnie więcej pytań, jak odpowiedzi.

- Jesteś do niego strasznie podobna. - Stwierdziła kobieta, stając obok mnie. - W ogóle wszyscy jesteście do niego cholernie podobni. Christian byłby z was cholernie dumny.

- Zwłaszcza po tym, co zrobiłam. - Rzuciłam krzywiąc się lekko na samo wspomnienie. - Zrobiłam w życiu wiele rzeczy, z których nie jestem dumna.

- On też zawsze to powtarzał. - Przyznałam Carla, przenosząc na mnie spojrzenie. Jej niebieskie tęczówki emanowały spokojem i łagodnością, przez które od razu się jej ufało. - Kiedy był młody, chciał rządzić jak ojciec. Stalową ręką. Przez strach i okrucieństwo. Dopiero potem zrozumiał, że to nie jego droga. - Wyjaśniła wracając do wspomnę o moim ojcu z nutką nostalgia w głosie. - Kiedy byliśmy młodym małżeństwem, mocno staraliśmy się o dziecko. I jakimś cudem bardzo szybko się nam to udało. Mijały kolejne miesiące, a ja stawałam się coraz grubsza. Aż w końcu praktycznie nie wstawałam z łóżka. A potem urodziłam was. - Kontynuowała a na jej twarzy, pojawiła się pewna oznaka smutku. Trwała ona jednak tak krótką chwilę, że wydawała się być nieznacząca. - Christian chyba nigdy nie był szczęśliwszy. Byliście całym jego światem. Gdy musiał zaniedbywał watahe, by być dobrym ojcem. Jedno go za to nienawidzili, inni podziwiali. Jednak to się nie liczyło, jeśli jego dzieci go potrzebowały. Nie mogłam marzyć o lepszym mężu i ojcu dla moich szczeniąt.

- To głupie, że przypomniałam sobie o nim niedawno, a tak bardzo mi go brakuje? - Spytałam, wpatrując się w obraz. Ojciec wyglądał na nim niesamowicie. I tak jak go pamiętałam. Z ogromną siłą i pewnością siebie, która biła od niego na kilometry.

- Ja też za nim tęsknię. - Przyznała, a ja przeniosłam na nią spojrzenie. W jej oczach zebrały się łzy, a ona zdała się walczyć z płaczem. - On był wyjątkowy. Inny niż wszyscy. I nieważne ile czasu minie nigdy nie przestaje go kochać. Nawet jeśli ruszę dalej.

- Chciałabym, żeby tu był. Wiedziałby co mi poradzić. - Dodałam, sama czując łzy w oczach.

Naszą rodzinę pamiętam jako coś cudownego. Kochający rodzice. Wspaniałe rodzeństwo. Może czasem się kłóciliśmy. Wmawialiśmy sobie, że się nie rozumiemy. I wymyślaliśmy tysiące innych problemów. Jednak zawsze przy sobie byliśmy. Dawaliśmy sobie masę zrozumienia i miłości, których czasem brakowało innym rodziną. Oni tworzyli mój dom. Miejsce, do którego zawsze chciałam wracać choćby tylko po to, by znów ich zobaczyć. Może dlatego odejście było tak łatwe.

- Powiedziałby ci, byś nie popełniała jego błędów i nie walczyła sama ze sobą. Tylko byś robiła rzeczy zgodne z tym, co czujesz. - Stwierdziła, obejmując mnie ramieniem.

Nieco się do niej zbliżyłam, przytulając się do jej boku. Przymknęłam powieki, czując, że teraz jestem w domu. Mama była jedną z najcudowniejszych kobiet, jakie znałam. Miała w sobie ogrom współczucia i zawsze wiedziała co powiedzieć, by było dobrze.

- Luno. - Zwróciła się do nas jedna z kobiet, która właśnie wyłoniła się z korytarza. Obie obróciłyśmy się w jej stronę, by na nią spojrzeć. - Alfa każe przekazać, że wyruszymy za pół godziny, kiedy tylko zapadnie całkowity zmrok.

- Oczywiście. - Odpowiedziała Carla a kobieta skinęła głową i odeszła.

- Pójdę się ubrać. - Oświadczyłam i już miałam odejść, kiedy ta złapała nie za ramię. Przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała w czoło.

- Tak na wszelki wypadek. - Oświadczyła, odgarniając część włosów z mojej twarzy. W końcu mnie puściła, a ja odeszłam.

Weszłam do swojego pokoju. Na łóżku leżał już mundur, który mieli ubrać wszyscy wojownicy. Nie planowaliśmy walki. Jednak musieliśmy się z nią liczyć. Dlatego ubrałam na siebie mundur w kolorach zielonych, który miał za zadanie utrudnić wypatrzenie nas pomiędzy roślinami. Do tego wojskowe buty i łuk ze strzałami. No cóż, niezbyt miłe wspomnienia.

Zarzuciłam kołczan na plecy a na twarz naciągnęłam bandanę. Nie chciałamby od razu kojarzono mnie w tłumie. Chociaż moje oczy nie ułatwiały mi maskowania.

Wyszłam z pokoju i ruszyłam do wyjścia. Szłam przed siebie, myśląc o tym wszystkim. Rozmyślania skończyłam, dopiero kiedy dotarłam na plac. Tam stały wszystko wilkołaki. Który wcale nie było tak mało. Stanęłam nieopodal rodzeństwa i mamy która stała z jakimś omegą. Obstawiłam, że to ten jej nowy facet, o którym mówiła mi siostra.

- Plan jest prosty. Będziemy iść nocami i spać dniami. I w takim przypadku droga zajmie nam trzy noce. Musicie pamiętać, by być czujni i uważać na łowców. - Wyjaśnił mój brat, ruszając w stronę bramy.

Ta otworzyła się szeroko i chyba pierwszy raz od dawna wszyscy opuścili miasto, które było naszym bezpiecznym schronieniem. A my niczym ci wszyscy ludzie w filmach o apokalipsie opuszczaliśmy naszą bezpieczną kryjówkę, by ruszyć w nieznane.

- Myślisz, że łowcy nas dopadną? - Spytał Asher, który pojawił się w zasadzie znikąd.

- Raczej nie wszyscy. Jednak tylko idioci wierzyliby, że przejdą taki dystans i nie wpadną na przynajmniej jeden oddział. - Oznajmiłam, spoglądając na niego kątem oka. - Więc bądź uważny.

- Zawsze jestem. - Zapewnił a ja podłożyłam mu nogę, o którą się potknął.

- Właśnie widzę. - Parsknęłam rozbawiona nie umiejąc powstrzymać uśmiechu, który wydzierał się na moje usta.

- Dobra czaje wredoto. Za jakiś czas zobaczymy, jaka ty jesteś uważna. - Zagroził, na co jedynie pokręciłam głową zrezygnowana.

Tak, mimo że chwilowo bezdomna już dawno nie czułam się tak bardzo na swoim miejscu.

Wilcza łowczyni Where stories live. Discover now