Rozdział 3

368 21 0
                                    

Obudził mnie ból. Głowa napierdalała mnie okropnie. Czułam jak pulsuje mi całe ciało. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Gdzie ja kurwa jestem? Leżałam na kanapie w salonie jakiegoś domu. Próbowałam sobie przypomnieć co się stało poprzedniego dnia. Bezskutecznie. Pamiętam że ścigała mnie policja, zgubiłam ich, a później... czarna dziura. Spróbowałam coś powiedzieć, ale z moich ust wydobył się tylko niezidentyfikowany jęk.

- Wreszcie wstałaś - Usłyszałam zachrypnięty, męski głos i zbliżające się kroki. Z bólu nie byłam w stanie się poruszyć by sprawdzić kto to. Właściciel głosu podszedł do miejsca w którym leżałam i popatrzył na mnie. Spojrzałam na jego twarz. W pierwszym momencie nie rozpoznałam go, ale po chwili zaczęłam sobie przypominać co stało się wczoraj. Miałam wypadek, leżałam w rozjebanym aucie i zjawił się on. Uratował mnie. Przyglądałam mu się, był przystojny, umięśniony i miał w sobie coś co mnie przyciągało, na dodatek ten jego zachrypnięty  głos.To głupie, nawet nie wiem jak ma na imię, ale nie potrafiłam przestać patrzeć w jego ciemne oczy, które mogły skrywać więcej niż mi się wydawało.

- Kim jesteś? - Wychrypiałam po dłuższej chwili obserwując mężczyznę, z trudem podparłam się na łokciach zagryzając wargę z bólu.

- To samo pytanie mógłbym zadać Tobie - Powiedział z cwanym uśmieszkiem na ustach.Rozsiadł się w fotelu obok mnie i przejechał dłonią po brodzie myśląc. Spojrzałam na niego zmieszana i powoli usiadłam, spuszczając wzrok.

- Gdzie jestem? - Zapytałam po chwili rozglądając się dookoła, zatrzymałam wzrok na łysym i zmarszczyłam brwi.

- Liczyłem na jakieś „dziękuje". No wiesz, w końcu uratowałem Ci życie - Odpowiedział z dumną w głosie. Posłałam mu sarkastyczny uśmiech zgarniając włosy za ucho.

- Nie musiałeś - Rzekłam twardo, przyglądając się swoim dłonią - Ale dziękuje... - Westchnęłam cicho. Mężczyzna wepchnął mi szklankę wody do ręki i podał tabletkę przeciw bólową.

- A więc zdradzisz mi swoję imię czy muszę napisać podanie? - Zapytał żartobliwie wywołując bardzo delikatny uśmiech na mojej twarzy. 

Weź się w garść - pomyślałam i jak na zawołanie zerknęłam na niego z powagą. Chyba oszalał myśląc, że podam mu swoją tożsamość. Mógł mieć powiązania z policją, co gorsza z tymi skurwysynami pracującymi w FBI.

- Mary Davis - Wymyśliłam na poczekaniu i podałam mu swoją drobną dłoń, którą od razu lekko uścisnął. Poczułam przyjemny dreszcz a na moich policzkach pojawił się lekki rumieniec. Co jest do cholery?

- Dom - Powiedział po krótkiej chwili puszczając moją rękę. - Dominic Toretto - Dodał oblizując wargę.
***
Siedzieliśmy z Dom'em przy stole, on pił kawę a ja kończyłam jedzenie. W jego towarzystwie czułam się bardzo dobrze, wręcz za dobrze, ale było mi cholernie głupio.

- Naprawdę dziękuje, za wszystko - Uniosłam wzrok znad talerza i odłożyłam widelec.
Mężczyzna posłał mi uśmiech i zebrał brudne naczynia.- Mieszkasz sam? - Zapytałam lecz po chwili pożałowałam swoich słów. Zagryzłam wargę i wbiłam paznokcie w skórę wlepiając wzrok za okno. Dom włożył brudne naczynia do zlewu i stanął z założonymi rękami na piersi prychając pod nosem.

- Siostrą i przyjacielem, który jest dla mnie jak brat - Odpowiedział, a ja tylko przytaknęłam głową.

- Teraz moja kolej, jak doszło do wypadku? - Zatarł dłonie i podszedł bliżej stołu, zajmując miejsce na przeciwko mnie. Westchnęłam ciężko.

- Nie pamiętam - Powiedziałam z lekkim zawahaniem wzruszając ramionami.Mimo tego,że mi pomógł nie moglam mu powiedzieć prawdy.
- Byłam się przejechać...i...i...straciłam panowanie nad kierownicą - Dodałam biorąc kolejną tabletkę, która leżała na stole.Dom spojrzał na mnie podejrzliwie, ale ostatecznie przytaknął głową.

- Powinnaś się jeszcze przespać, jesteś osłabiona - Zaproponował stając nade mną.
- Pomogę ci - Wystawił swoją dużą dłoń w moim kierunku, którą chwyciłam z niepewnością. - Nie bój się - Dodał łagodnym tonem przy okazji pomagając mi wstać. Mimowolnie mój kącik ust poszedł w górę.

- Dlaczego to robisz? Czemu mi pomagasz? - Zapytałam w końcu, kiedy staliśmy przed schodami. Dominic zamilkł a cisza pomiędzy nami była niezręczna.
- A więc? - Lekko zniecierpliwiona chwyciłam się barierki żeby nie upaść.

- Nie mogłem Ciebie tam zostawić, auto mogło wybuchnąć, było ciemno i późno, więc zabrałem cię do siebie. - Odrzekł opanowany zgarniając kosmyk moich włosów za ucho. Przez ten gest moje policzki zrobiły się zaróżowione. Kurwa.
- Musisz odpocząć, dasz radę? - Wskazał głową na schody, kiedy chciałam coś powiedzieć,Dom
chwycił mnie delikatnie za łokieć i razem udaliśmy się na górę, zaprowadził mnie do swojego pokoju. Cały czas mnie przytrzymując, otworzył drzwi od pomieszczenia. Raczej dałabym radę sama stanąć, ale nie przeszkadzał mi zbytnio fakt, że mi pomaga. Razem weszliśmy do środka. Pokój był nieduży, prosto urządzony, i w miarę czysty. Ściany były białe, a na podłodze leżał dywan, który jak sądzę już trochę przeżył. Pod ścianą stały szafki, a obok nich wisiało kilka półek. Pod niedużym oknem stał mały stolik, a przy kolejnej ścianie wąskie, jednoosobowe łóżko. Po wyglądzie pokoju można było się domyślić że jest singlem. Żadnych damskich śladów, może poza kalendarzem ze skąpo ubrnymi kobietami. Na pewno nie ma dziewczyny.
Położył mnie na swoim łóżku. Czułam się niekomfortowo z faktem, że nieznajomy który mnie uratował, kładzie mnie w swoim łóżku. Ale nie pozwolił odmówić.

- Zdrzemnij się trochę - Powiedział - Te leki są silne, więc pewnie jesteś senna - Stwierdził.

Nie mylił się, czułam jak opadam z sił. Nie odczuwałam już takiego bólu, więc jeśli to ma być cena za ulgę od cierpienia, chętnie ją zapłacę.

- Tu jest cicho i nikt nie będzie ci przeszkadzał -
Spojrzał na moje opatrunki, które wykonał kilka godzin wcześniej - Zdecydowanie trzeba już je zmienić, zaraz wrócę - oznajmił i wyszedł z pokoju.

Kilka chwil później zjawił się w drzwiach z apteczką. Usiadł na skraju łóżka i zaczął odwijać moje bandaże i wymieniać opatrunki na nowe. Robił to bardzo delikatnie, uważając, żeby nie sprawić mi bólu. Co chwilę z troską upewniał się czy jest w porządku.

- Na szczęście nie doszło do zakażenia - Oznajmił - Rany wyglądają dobrze i nie ma nic więcej do szycia - Przez jego twarz przebiegł lekki uśmiech.

- Więcej? - Spytałam zmieszana.

Spojrzał na moje ramię.
- Nie martw się, nic poważnego - Oznajmił.

Nie miałam pojęcia że zszywał mi rękę, pewnie jak byłam nieprzytomna. Stwierdziłam, że skoro to zrobił, musi znać się na rzeczy i mieć jakieś doświadczenie. Ciekawe co robił w życiu, że doskonale wie jak opartywać rannych. Nie wygląda na medyka.

- Dziękuję, dziękuję za wszystko co dla mnie robisz - Powiedziałam z wdzięcznością - Nie wiem jak ci się zdołam odwdzięczyć.

- Pomyślimy nad tym trochę później- Odpowiedział żartobliwie z cwanym uśmieszkiem. Wstał i otworzył drzwi - Jeśli będziesz czegoś potrzebować, krzycz. - Dodał przez ramię. -  Możę usłyszę - Zaśmiał się cicho i wyszedł.

Kiedy wyszedł spojrzałam na drzwi z niedowierzaniem ale ostatecznie na mojej twarzy pojawił się uśmiech, poprawiłam koc,
którym mnie wcześniej okrył i wyczerpana zasnęłam.

Ride or Die?Where stories live. Discover now