Rozdział 18

2.1K 158 137
                                    

Odskoczyła od wody. To było jak jeden z jej snów, tylko zamiast obudzić się zlana potem w łóżku, dalej stała nad brzegiem. Fala świadomości przeszyła Destiny od czubka głowy po palce stóp, aż nią wstrząsnęło. Zacisnęła pięść na broni.

— Nie podchodź! Jestem uzbrojona! — krzyknęła do obcego. Obcych? Wypatrzyła przynajmniej kilka drzew, na które mogłaby uciec, ale nie, to zły pomysł, przecież tam ją łatwo postrzelą. Najbezpieczniejsza będzie w wodzie, tyle że staw to schronienie i pułapka w jednym.

— Poczułbym się zawiedziony, gdybyś nie była — odpowiedział z oddali, wciąż zbyt wielkiej, by mogła mu się przyjrzeć. Obracała głowę we wszystkie strony, wypatrując innych osób. Strzeliło jej w karku, gdy się odwróciła, przekonana, że zaraz ktoś ją zaatakuje od tyłu. Jednocześnie nie chciała na zbyt długo spuszczać oczu z nieznajomego. — Potrafisz jej używać?

Wyprostowała się jak struna i zmierzyła go wzrokiem. Dostrzegała ledwie zarys postaci w pogrążonym w bezruchu lesie.

— Drwij ze mnie dalej, to się przekonasz.

— Wcale z ciebie nie drwię. Pytam poważnie. Nauczyli cię, jak się bronić?

Dzwoniło jej w uszach, zgrzała się od wstrzymywanej paniki i gorączkowych myśli, a dłonie pod rękawiczkami miała już śliskie od potu. Nie potrafiła wyciszyć mózgu, który nadawał tylko jeden komunikat: UCIEKAJ.

— Nikogo tam nie ma, przyszedłem sam — zapewnił przybysz, gdy znów skakała wzrokiem po otoczeniu. — Doceniam, że ty też. Pewnie nie było łatwo. Szkoda, że musimy się spotykać w takich warunkach, ale mamy dość ograniczone możliwości.

— O czym ty do mnie mówisz, człowieku?

Nastała pełna napięcia cisza. Pohukiwanie sowy nagle stało się znacznie wyraźniejsze.

— Dostałaś mój list, prawda?

Twój list?

— No... tak.

Oddychając niespokojnie, wpatrywała się w zacieniony gąszcz z rozwartymi ustami, jakby spomiędzy drzew miały wyłonić się odpowiedzi.

— Ale jak. Nie rozumiem. Ty go napisałeś? Sam? I nikogo innego tu nie ma? Tak po prostu?

— Spodziewałaś się całego komitetu?

— Więc... on jest prawdziwy? Ten list? Ale... — dopytywała, próbując sobie to poukładać. Choć stała twardo na ziemi, w głowie nadal miotała się jak zwierzę zapędzone w ślepy zaułek. To musiał być podstęp. — To coś ty za jeden?!

— Podejdę bliżej, żebyśmy nie musieli krzyczeć — uprzedził, a Des po chwili udało się dostrzec, że uniósł dłonie, by pokazać, że nic w nich nie miał.

Zbliżał się powoli, jakby nie chciał jej spłoszyć. Przyglądała mu się nieufnie, rzeczywiście gotowa do ucieczki, obserwując, jak stopniowo wyłaniał się z cienia. Długi płaszcz rozciągał jego sylwetkę, a mimo ciężkich butów poruszał się niemal bezszelestnie... Czy to mógł być ten sam mężczyzna, który schował ją w swoim mieszkaniu przed Exodusem i zadawał głupie pytania? Być może. Nie miał okularów na nosie, jak poprzednio, a niegdyś mokre, zaczesane włosy teraz skręcone opadały mu na czoło. Wytężyła wzrok, szukając dwóch srebrnych śladów po ugryzieniu wampira, które jej ostatnio pokazał, ale chyba jednak stała za daleko, poza tym szyję zakrywał mu kołnierz nakrycia.

Wzięła głęboki wdech i skoncentrowała się na jego układzie krwionośnym — tak na wszelki wypadek — ale kompletnie nic nie wyłapała. Powietrze. Nawet gdy przystanął w odległości kilku kroków... Jakby spotkała się z duchem. Staw ściągał całą jej energię.

ExodusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz