66. Krótkie i długie historie z Vaniville

8 0 0
                                    

Perspektywa Scottiego
Vaniville Wtorek, 5 stycznia
Podróż pociągiem tym razem przebiegła bez większych problemów. Zauważyłem, że Martyn był cicho niemalże cały czas. Miałem wrażenie, że był czymś zdenerwowany, ale nie chciał za nic powiedzieć, o co mu chodziło.

Dotarliśmy na miejsce po godzinie dwunastej. Tamtego dnia rozpadał się deszcz, dlatego przyspieszyliśmy kroku. Niestety ku naszemu zdziwieniu zastaliśmy na drzwiach karteczkę, na której napisano:

CENTRUM POKÉMONÓW OBECNIE W REMONCIE. NAJBLIŻSZE CENTRA ZNAJDUJĄ SIĘ W TANNOIS, SYEMOUTH I AQUACORDE. PRZEPRASZAMY ZA UTRUDNIENIA.

- Niech to - mruknął Jake.
- No i co teraz? - zapytała Sylvia.
- Poszukajmy gdzieś indziej schronienia - zaproponowała Fiona.
- Dobry pomysł - odpowiedział Martyn. - Jak się rozpogodzi, to możemy pójść do Tannois, jest pół godziny drogi stąd.
- No dobra - odparłem i odwróciłem się. Zauważyłem, że niedaleko nas znajdował się przystanek autobusowy. W szóstkę usiedliśmy na ławce pod wiatą.

Kiloude było miastem sporym, choć i tak jego jedyną ciekawszą atrakcją był Zamek Bitew. Oprócz tego nie wyróżniało się zbytnio wśród innych miejscowości. Trzeba było jednak przyznać, że miało swój urok, będące kompletnie odizolowanym poprzez rezerwat od reszty regionu Kalos. Z kolei Vaniville nie było zbyt duże. Powiedziałbym nawet, że mniejsze od takiego Silveroute czy Saint Braddock. Przechodziło przez nie jedna główna ulica, na końcu której rozpoczynała się droga nr 1. Nie wiedziałem, czy to była kwestia obecnej pogody i pory roku, ale miasteczko wyglądało z tym rozpaćkanym śniegiem wręcz okropnie. Odniosłem wrażenie, że nie była to zbyt żywa miejscowość, bo w sumie idąc do Centrum Pokémonów, nie spotkaliśmy po drodze żadnego mieszkańca.

- Jestem głodny, chcecie coś zjeść? - spytał Jake, zrywając się z miejsca.
- Jasne - odezwała się Serena. - Jak szliśmy tutaj, to widziałam jakiś sklep i piekarnię.
- Pójdę z tobą - zaoferowałem, również wstając.

Założyłem na siebie kaptur kurtki i we dwójkę poszliśmy wzdłuż głównej ulicy. Czułem, że deszcz padał już znacznie mniej, niż poprzednio. Nie zwracałem zbytnio uwagi na to, co było dookoła mnie. Dlatego też nie zdałem sobie sprawy z tego, kiedy ktoś na mnie wpadł (a może to ja wpadłem na niego). Odwróciłem się. Zobaczyłem wysokiego nastolatka ubranego w biało-niebieską kurtkę, szary sweter, czarne spodnie oraz czarną czapkę, spod której wystawało kilka kosmyków rudych włosów. Jego twarz charakteryzowały również piegi i błękitne oczy. Młodzieniec ukłonił się lekko, po czym udał się w swoją stronę.

- Uważaj, jak chodzisz - powiedział Jake do mnie.
- Wiem, zamyśliłem się - odparłem. Miałem nieodparte wrażenie, że już gdzieś wiedziałem tego chłopaka. Naszła mnie pewna myśl, ale wydawała mi się niesamowicie absurdalna. Przecież to było niemożliwe.

***

Perspektywa Sereny
Nie byłam pewna, jak długo przesiedzieliśmy na przystanku. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie skontaktować się z Jakiem i Scottiem. Nagle zauważyliśmy, jak jakaś starsza pani z jasnoróżową parasolką patrzyła się na nas.

- Czemu siedzicie na zewnątrz w tym deszczu? - zapytała, uśmiechając się.
- Mieliśmy się zatrzymać w Centrum Pokémonów, ale okazało się, że jest w remoncie - wyjaśniła Fiona.
- Nasi przyjaciele poszli nam coś kupić do jedzenia - dodał Martyn. - Jak się rozpogodzi, będziemy iść dalej.
- Podróżujcie? - zdziwiła się kobieta.
- Tak - pokiwała głową Sylvia.
- Dzisiaj raczej szybko ten deszcz nie przejdzie. Może przeczekacie go u mnie? To zawsze lepsze, niż siedzenie na przystanku.
- Ale my nie chcemy robić problemu... - zaczęłam.
- Nie będziecie robić problemu, naprawdę. A teraz chodźcie, bo się jeszcze przeziębicie.

Pokémon: Przygody Teamu Kalos XDonde viven las historias. Descúbrelo ahora