Rozdział 6

2.5K 165 29
                                    

pov Chris

Miałem wyjść ze szpitala dopiero w przyszłym tygodniu, ale udało mi się przekonać wszystkich do wcześniejszego opuszczenia tego miejsca. Nudziło mi się w tym pokoju i czułem się już dobrze, więc lekarka pozwoliła mi wyjść pod warunkiem, że przytyję. Obiecałem jej, że tak się stanie. Théo wziął moje słowa mocno do siebie, ponieważ cały czas dokarmia mnie czymś. Zazwyczaj przynosił mi jakieś zdrowe przekąski, jak owoce i batoniki musli, ale dziś po śniadaniu dał mi czekoladowy batonik, co trochę mnie zaskoczyło. We Francji rzadko jadłem słodycze, a czekoladę to już w ogóle. Może teraz będzie się to zdarzało częściej.

Théo pojechał do sklepu kupić mi jakieś normalne ubrania, gdyż do tej pory nosiłem szpitalny strój. Poprosiłem go, tylko by nie kupował mi kobiecych ubrań. Niektóre z nich były ładne, ale skoro już nie musiałem ukrywać swojej płci, to wolałem poczuć się chociaż trochę bardziej męsko, cokolwiek to znaczy w przypadku brzemiennej Omegi.

Spojrzałem na kwiaty, które dostałem od mojej Alfy. Przynajmniej myślę, że są od niej, bo kto inny miałby je kupić? Dwa bukiety intensywnie czerwonych róż stały na parapecie oświetlane wpadającym przez okno światło. Niektóre promienie słońca przelatywały przez cieńsze płatki, tworząc na białej posadzce czerwone cienie.

W moim pokoju we Francji miałem bluszcz na ścianie przy oknie. Kiedy jego pojedyncze pędy zaczęły zwisać z góry lub od dołu wydzierać się na szybę, tworzyły podobny efekt tylko w różnych odcieniach zieleni. Niestety, kiedy pewnego razu tata zdenerwował się na mnie, zniszczył cały mój pokój. Roślinka też ucierpiała, a później nie chciała już rosnąć.

Usłyszałem, jak ktoś otwiera drzwi, więc odwróciłem głowę w tę stronę. Zobaczyłem Théo z dużą papierową torbą w ręce.

- Hej. Kupiłem dla ciebie ubrania. Wiem, że nie chciałeś, ale kupiłem też te dla kobiet. Wybacz, ale jak je zobaczyłem, to od razu pomyślałem, że idealnie do ciebie pasują - czyli nie będzie męskości w Omedze.

- Ah, dobrze. Pomożesz mi się ubrać? - zapytałem i pogłaskałem się po brzuszku.

- Jak sobie życzysz, księżniczko. Wziąłem parę rzeczy, to już wybierzesz, to co będzie ci najbardziej pasowało - powiedział, po czym zasłonił znajdującą się za nim szybę granatową zasłoną przyczepioną przy suficie.

To, co wybrał mi brat, było na mnie zdecydowanie za duże, ale to i dobrze, bo nie naciskało na mój brzuszek. Skończyłem ubrany w czarny dres, beżowy sweter (kobiecy), granatową bluzę mojej Alfy oraz czarną materiałową kurtkę z ciepłym wełniastym podszyciem. Oprócz tego miałem na sobie jeszcze białe skarpetki w kaktusy, białe sportowe buty i ciepłą, jasnoniebieską czapkę. Muszę przyznać, że brat zadbał o to, abym nie zmarzł.

- Théo, możemy już iść. Zaraz się ugotuję - zajęczałem.

- Tak, tak, już. Trzymaj się blisko mnie - powiedział i złapał mnie za rękę. W recepcji Théo zamienił kilka słów z pracującą tam Betą i wyszliśmy.

Muszę przyznać, że było przyjemnie. Po prawie pięciu miesiącach niewychodzenia na zewnątrz, w końcu mogłem odetchnąć świeżym powietrzem. Pierwsze co zobaczyłem, to budzące się do życia drzewa wiśni oraz rośliny, których nie widziałem nigdy wcześniej. Na dworze nie było bardzo zimno, ale czapka zdecydowanie była dobrym pomysłem. Spojrzałem na niebo, które znowu mogłem podziwiać w całej jego okazałości. Piękny, rozległy błękit, który otacza całą Ziemię swoim ramieniem. Chroni ją przed niebezpieczeństwami, jakie skrywa reszta kosmosu. Dzięki niemu na tej wyjątkowej planecie mogło powstać i rozwijać się życie. Jednak, gdyby nie ta wyjątkowa planeta on nigdy by nie istniał, nie miałby powodu, żeby istnieć. Tak samo ona, gdyby nie wielki błękit byłaby tylko kolejną kamienistą, niezamieszkaną planetą jakich pełno. Jedno nie może istnieć bez drugiego, bo istnieją tylko dzięki sobie. Chciałbym mieć Alfę, który będzie dla mnie, jak niebo dla Ziemi.

Zapach miłościNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ