8. Nic mi nie odda tych dwóch lat.

1K 63 12
                                    

Dom. Nie istnieje jedna definicja tego słowa. Może być miejscem schronienia, lecz także jednym z powodów naszych koszmarów. Tak naprawdę ile ludzi tyle opisów tego miejsca. Mi samej ciężko określić, jaki był mój, oczywiście mogłam rzec, że był ogromny, a nawet najdrobniejszy szczegół był idealnie dobrany. Mimo tego, że z zewnątrz przypominał nieduży pałacyk zrobiony z białych cegiełek i biło wręcz od niego ciepłem to atmosfera, jaka w nim panowała, na co dzień była, totalnym jego przeciwieństwem. Rodziców interesowały tylko nasze osiągnięcia w nauce i to, żebyśmy byli ich powodem do wiecznej dumy i chełpienia się przed znajomymi. Zazwyczaj ich nie było, a jak raczyli, się już pojawić to znajdowali, się w swoim gabinecie, więc można było stwierdzać, że byli częstymi gośćmi. Byli maszynkami do zarabiania pieniędzy i to samo próbowali zrobić ze mną i moim rodzeństwem. Ludzie nieznający sytuacji śmiało mówili, że miałam wszystko, lecz to było oszczerstwem. Prawda była taka, że nigdy nie zaznałam, tego, co było, najważniejszym aspektem w rozumieniu słowa dom, czyli współczucia, zrozumienia i miłości ze strony rodziców.

Ostatni tydzień... cóż jakby to powiedzieć. Po następnej nieudanej terapii rodzinnej nie poddałam się jak ostatnim razem. Walczyłam z tym, aby kolejny raz nie dać się złamać. Alice odegrała chyba kluczową rolę, ponieważ od razu po terapii nic nie mówiąc, odprowadziła, mnie do sali, po czym szczerze ze mną o tym porozmawiała, a później już tylko siedziałyśmy w ciszy. Oczywiście, aby tradycji stała się zadość mojego ojca dalej nie było, ale nie zaskoczyło mnie to jakoś zbytnio.

Życie na oddziale toczyło się jak zwykle, leki, terapie, oraz nieustanna walka o to, aby żyć. Kulminacyjnym momentem w tygodniu była wiadomość od Alice, która brzmiała jednoznacznie i na samym początku naprawdę myślała, że mój mózg nie pracuje zbyt dobrze po ostatnim spotkaniu mojej głowy z ziemią. Ta informacja dotarła, dopiero po tym, jak Alice przez następne kilka razy ją powtórzyła. Nie był to sen, lecz jawa i nie wiedziałam, w którym momencie postawiłam taki duży krok, aby ona wobec mnie wysunęła tak radykalne działania.

Stałam tuż naprzeciwko dużych brązowych drzwi i patrzyłam na swoje odbicie, zastanawiając się jakie to uczucie, być powitanym z miłością w swoim własnym domu. Zacisnęłam mocniej dłonie i po kilku głębokich wdechach postanowiłam nacisnąć klamkę i otworzyć ogromne drzwi. Nie było, to łatwe zwarzywszy na moją niemoc. Przekroczyłam próg i od razu poczułam ten oryginalny zapach, który posiadał każdy dom. Pachniało jak zwykle, lawendą oraz świeżym praniem. Rozejrzałam się po otwartej przestrzeni, a pierwsze co ukazało się moim oczom to ciemny instrument, który stał naprzeciwko wejścia tuż obok dużych jasnych marmurowych schodów, które prowadziły na górne piętro. Jak zwykle wszystko było na swoim miejscu, a biel, która była na ścianach sprawiała, że dom wewnątrz wydawał, się jeszcze większy niż był w rzeczywistości.

Gdy zobaczyłam, fortepian wzdrygnęłam się z powodu, iż był on moją udręką od najmłodszych lat. Dostałam go na szóste urodziny i według rodziców miał być moim kluczem do przyszłości i sławy, gdzie zrobiłabym karierę jako drugi Chopin. Od tych też urodzin zapisali mnie do szkoły muzycznej. Na początku naprawdę to lubiłam, ale gdy każdego dnia słyszysz, że jesteś w tym słaba, a masz być najlepsza to wszystkie chęci, jakie masz by to robić, znikają, w zadziwiająco szybkim tempie.

Kiedy usłyszałam, pisk podniosłam wzrok do góry, a moim oczom ukazała się Freya, która stała na balkonie, a zaskoczenie i radość, jaka malowała się na jej twarzy była nie do opisania. Szybko pokonała schody, a następnie rzuciła się na mnie i mocno mnie przytuliła. Na początku poczułam lekki dyskomfort, ale to było skutkiem, tego, co przeżyłam i byłam pewna, że ten wstręt do dotyku drugiej osoby pozostanie, mi już na zawsze i będę zepsuta.

– Ja śnię, czy ty właśnie tutaj stoisz ? – powiedziała głośno Freya, kiedy skończyła mnie przytulać.

W jej oczach malowały się iskierki, które oznaczały tylko jedno. Szczęście.

Dark ViewWhere stories live. Discover now