Rozdział 24

2K 160 22
                                    

Dałabym tu SOML, ale nie wiem czy pasuje ^^ początek jest wesoły!

Louis POV

      - LOUIS!- usłyszałem wrzask za sobą. Uśmiechnąłem się szeroko i podniosłem z krzesełka. Odwróciłem się i zobaczyłem bliźniaków, biegnących w moją stronę. Przeskoczyłem przez siedzenia i ruszyłem im na przeciw. Gdy byłem blisko nich, gwałtownie wyhamowali, zlustrowali mnie wzrokiem i podeszli z szeroko otwartymi ustami. Dan dotknął mojego czoła, a ja nie wiedziałem zbytnio o co im chodzi.
     - Nie ma gorączki?- szepnął przerażony Max.
     - Ja pierdole... co wam odbiło?- warknąłem i zarzuciłem im ręce na szyje.
     - Idiota.- mruknął Dan i wtulił się we mnie. Max zrobił tak samo. Nie mogłem uwierzyć w to, jak bardzo się za nimi stęskniłem.
     - Czemu się w to ubrałeś?- zapytali równo, co było dla nich typowe. W sumie dla naszej 4, bo często mieliśmy tak, że mówiliśmy coś w tym samym czasie, lub reagowaliśmy identycznie na daną sytuacje.
     - Co was to interesuje?- uciąłem, a po chwili usłyszałem krzyki Jerry'ego. Westchnąłem i uniosłem głowę znad burzy włosów bliźniaków. Chciałem iść, jednak chłopcy mnie nie puścili. Ruszyliśmy wtuleni w siebie, aż w końcu znaleźliśmy mamę i mojego najstarszego brata. Jerry kłócił się z moim pracownikiem, żeby zostawił jego bagaże, a George nie wiedział co robić, bo ja kazałem mu zabrać je do samochodu. Westchnąłem, po czy zagwizdałem głośno. Bliźniacy odsunęli się oburzeni, a mama, Jerry i ochroniarz odwrócili się w moją stronę. Kobieta pisnęła, a oczy jej się zaszkliły.
     - Lou...- Jerry podbiegł do mnie, ale wyhamował jak bliźniacy.- Nie jesteś chory? Myślałem, że w garniaku będziesz...
     - Jejku, syneczku!- mama nagle się na mnie rzuciła i zmiażdżyła w silnym uścisku. Przez chwilę zabrakło mi tchu, jednak kobieta wreszcie się odsunęła i położyła mi dłonie na ramionach. Zlustrowałem ją wzrokiem. Była ubrana w białą bluzkę, z koronkowym rękawem, czarne spodenki 3/4 oraz baleriny. Spojrzałem na chłopaków - każdy z nich bokserkę ze śmiesznym napisem i spodnie do kolan.- Syneczku... Przecież ty tak w liceum chodziłeś! Zawsze kupowałam ci czerwone, bordowe lub...
     - Mamo skończ.- jęknąłem, a moi bracia wybuchnęli śmiechem. Nie trwało to długo, bo oni znowu do mnie przylgnęli.- George, zabierz bagaże do limuzyny.- Poczułem, że Jerry bardziej się we mnie wtula zawstydzony. Zachichotałem i przytuliłem ich mocniej.
     - Jedziemy do mnie?
     - TAK!- powiedzieli równo.
~*~
     - ZAJMUJĘ GOŚCINNY NA GÓRZE!- Dan wybiegł jako pierwszy z windy. Rzucił swoją walizkę na korytarzu, a wbiegł po schodach ze swoją torbą podręczną.
     - NIE! TY SPAŁEŚ TAM OSTATNIM RAZEM! JA TAM ŚPIĘ!- pisnął Max i pobiegł za nim.
     - Chłopaki, ale już pozostałe sypialnie są gotowe do użytku. Nie śmierdzi w nich farbą, ani nic. Tylko znajdę wam pościel.- nie zdążyłem skończyć, a usłyszałem pisk Dana.
     - LOUIS! BIORĘ TĄ ZIELONĄ!- krzyknął młodszy z bliźniaków z góry. Max i Jerry spojrzeli po sobie, po czym obaj popędzili po schodach przekrzykując się, szturchając i popychając, żeby zająć jeden z pięciu pokoi gościnnych.
     - Dzieci.- powiedziałem równo z mamą. Oboje zaśmialiśmy się krótko i omijając walizki, ruszyliśmy do salonu. Mama usiadła na kanapie i obejrzała się po wnętrzu.
     - Trochę tu inaczej, niż gdy byliśmy tu ostatnio.- westchnęła.
     - No bo jest po remoncie.- usiadłem obok niej.
     - Więc... co masz w tym mieszkaniu?- zapytała niepewnie.
     - No... na dole jest kuchnia, jadalnia, której praktycznie nie używam, bo nie mam z kim tam jeść, łazienka, salon, to takie podstawowe. Mam też dużą spiżarkę, gdzie mam droższe alkohole, słodycze i różne domowe przetwory, które wysyłasz mi na święta. Kobieta zarumieniła się, a ja mówiłem dalej:
     - Mam też gabinet i pokój muzyczny, który rzadko odwiedzam, bo nie mam czasu, żeby grać na gitarze, czy śpiewać. No a na górze są sypialnie, dwie łazienki, garderoba i biblioteka.
     - Wow... duży ten dom. Pewnie tak smutno mieszkać tu samemu?
     - Trochę mi was brakuję...
     - Wiesz, że nie o tym mówiłam.
     - Ugh.- jęknąłem.- Czasami gosposia przychodzi...
     - Louis.- powiedziała rzeczowym tonem, tym samym, którego używała, by wydobyć z nas prawdę.
     - Nie mieszkam z Harrym. I my nie jesteśmy razem. Już. Jeśli kiedykolwiek byliśmy...
     - Skarbie, co się stało?- zapytała, ale usłyszeliśmy kroki z góry. Jęknąłem i zwróciłem się w stronę biegnącego brata.
     - Zobacz co mam!- pisnął Dan, wchodząc z moją gitarą. Położył ją na stole i wtulił się we mnie.- Zagrasz nam?
     - LOUIS!- usłyszałem kolejny krzyk, który tym razem należał do drugiego z bliźniąt. Wbiegł do salonu i usiadł mi na kolanach. Jęknąłem z bólu, a on zachichotał. I że niby oni mają po 17 lat?!- To ten twój chłopak?- wystawił ramkę ze zdjęciem moim i Hazzy. Zarumieniłem się, gdy bliźniacy zaczęli cmokać w powietrze i śmiać się ze mnie. Trochę dziwiłem się, że z takim entuzjazmem przyjęli to, że ich starszy brat ma chłopaka, zamiast się nim brzydzić. Miał. Ma. A może jednak nie ma? Nagle wbiegł Jerry, miał czerwone policzki, a w oczach tańczyły mu wesołe ogniki. To nie wróżyło nic dobrego.
     - Ty.- wskazał na mnie szczerząc się zadziornie.- Masz tego całą szafkę.- z jego dłoni rozwinęły się paczuszki prezerwatyw. Moje oczy rozszerzyły się na widok dwóch sznurków gumek (dodam, że każdy z nich miał po 10 kondomów), które trzymał Jerry. Chłopaki wybuchli śmiechem, a Max nawet spadł z moich kolan i turlał się po podłodze. Mama zakryła usta dłonią, a ja nie wiedziałem, czy ona się śmieje, czy jest zszokowana.
     - Louis... po co ci tego tyle?
     - Oh, mamo! Żebyś zobaczyła co on tam jeszcze ma!- Zerwałem się z miejsca i zakryłem mu usta dłonią, bo szykował się do wymieniania moich rzeczy, które znalazł. Bliźniacy rechotali z mojej reakcji i łapali się za brzuchy. Jerry próbował się wyrwać, więc polizał moją dłoń. Odskoczyłem jak oparzony i wytarłem rękę o spodnie. Założyłem ręce na biodra. Bliźniacy podnieśli się, Max stanął obok mnie, a Dan na przeciwko, u boku Jerry'ego. Wyszczerzyłem się i pokręciłem głową z politowaniem. To oznaczało wojnę na łaskotki. Spojrzałem na starszego z bliźniaków i rzuciliśmy się na pozostałych. Całe mieszkanie wypełniły nasze krzyki oraz śmiechy.
    Po 10 minutach leżeliśmy na podłodze, wtuleni w siebie i chichotaliśmy razem. Nigdy w życiu nie czułem się tak wspaniale... no może oprócz sytuacji, gdy byłem z Harrym. Jerry dźgał Maxa w żebra, żeby się przesunął, bo nie ma jak mnie objąć, ale chłopak nie miał zamiaru się ruszyć. Dan miał jednak spokój, bo położył się z drugiej strony i bawił się moją koszulką. Próbował doliczyć się wszystkich pasków, jednak, nigdy nie był dobry z matmy, więc szybko się zgubił i musiał zaczynać od nowa.
     - Gdzie mama?- zapytałem w końcu, unosząc głowę.
     - W kuchni!- krzyknęła i po chwili pojawiła się w drzwiach z tacką na której było 5 fioletowych kubków. Podnieśliśmy się w tym samym czasie i usiedliśmy na kanapie. Spojrzałem, na parujący napój, który przyniosła mama. Pochyliłem się, żeby powąchać zawartość, a chłopaki zrobili to samo.
     - Zrobiłaś milkę z expresu?- zapytałem, a mama pokiwała głową.- Może chcecie ciastek do tego?
     - TAK!- bliźniacy zerwali się i chcieli pędzić do kuchni, lecz pociągnąłem ich za ręce. Gestem dłoni wskazałem im, żeby szli za mną. Zaprowadziłem ich w stronę bocznego korytarza, który większość osób omijała, bo znajdował się obok kolekcji płyt, nie był może największy, ale prowadził do trzech wyjątkowych pomieszczeń. Zapaliłem światło i otworzyłem drzwi po lewej stronie. Pomieszczenie było bordowe, z białym sufitem. Na każdej ścianie znajdowały się brązowe półki z różnymi rzeczami.
     - Tylko coś stłuczecie, a was powieszę za uszy przez okno.- zagroziłem im. Weszliśmy do środka, a oni wydali zduszony okrzyk. Przyglądali się wszystkiemu z ciekawością, a ja przechadzałem się wzdłuż wąskiego, lecz długiego pomieszczenia.
     - Tu jest idealnie.- powiedzieli i zaczęli przeglądać moje kolekcje z najrozmaitszymi produktami spożywczymi. To był mój mały świat tego co lubię, muszę przyznać, że jestem niezłym łakomczuchem. Po prawej stronie miałem specjalną półkę na wina - białe, czerwone, różowe, szampany- oraz inne droższe alkohole. Na przeciw drzwi, była słynna kolekcja rzeczy, które dostałem od mamy, babci lub ciotek, bo "bardzo się o ciebie martwimy Louis, pewnie zapominasz o jedzeniu, tak bardzo pracujesz!". Różnego rodzaju konfitury, dżemy, kompoty, weki z owocami oraz powidła. Jednak uwagę chłopców przykuła ściana, gdzie znajdowały się słodycze. Każdy możliwy smak ciastek (głównie pierniczków), żelków, chipsów, cukierków, czekoladek, nawet były tu gumy owocowe, lizaki oraz bombonierki, na każda okazję. Było to najlepiej klimatyzowane pomieszczenie w mieszkaniu, więc nie zdziwiłem się, gdy bliźniacy trzęśli się z zimna.
     - Wiecie co, powoli mi się to kończy. Może pójdziecie z Jerrym do marketu i zrobicie wielkie zakupy, hmm?- spojrzałem na nich. Wyszczerzyli się i energicznie pokiwali głowami. Wróciliśmy do salonu, Jerry błagał mamę, żeby pozwoliła mu wypić swoją porcję milki, jednak ona była nieugięta. Czasami miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu, tylko miasto się zmieniło, a braci są trochę wyżsi. Mimo to - nadal zachowywali się jak małe dzieci.
     - Jerry! Idziemy po słodycze!- pisnął Max, ruszył w moją stronę podskakując i stanął za mną wtulając się w moje plecy. Zmierzwiłem mu włosy i popatrzyłem na chłopaka w kruczoczarnych włosach. Wzruszył ramionami, a ja westchnąłem i poszedłem do kuchni. Bliźniacy szli krok w krok za mną. Otworzyłem jedną z szuflad i wyciągnąłem pliczek kart kredytowych. Zacząłem je przeglądać, żeby dać odpowiednią braciom.
     - Ta nie, bo z tej płace pracownikom... ta też nie, bo ta na materiały... ta jest na rzeczy w T.T.I.C... a ta na czarną godzinę... ugh, a ta na lokacie... ta też firmowa...- chłopcy mieli coraz szerzej otwarte usta, jednak ja nie zwróciłem na nich zbytniej uwagi.- O! Ta jest na jedzenie!- podałem im kartę z motywem cukierków. Za każdym razem,  gdy byłem w banku, wybierałam sobie kolorowe, wzorkowane karty lub z dowolnym motywem. Miałem ich tyle, że dzięki temu, łatwiej było mi je odróżnić.
     - Na jedzenie?- prychnął Dan.- Co masz może osobną na ubrania, na randki, samochody i prezenty?
     - Taaak.- mruknąłem niewzruszony. Wyciągnąłem czarno-białą kartę w kratę.- To na ciuchy.- wziąłem kolejną z zabytkowym samochodem.- Na benzynę, mechaników i nowe pojazdy, ewentualnie szoferów, ale ostatnio jeżdżę sam. No, a ta z winem jest na kolacje, randki i inne te sprawy. A z choinką na prezenty, które co rok wysyłam bliskim.- uśmiechnąłem się do nich. Byli w niezłym szoku przez pewien czas. Nie ruszali się, ani nawet nie zauważyli, gdy Jerry wszedł do środka.
     - Idziecie?- zapytał i pociągnął ich za sobą.- Ile możemy wydać?
     - Ile chcecie, tylko pamiętajcie, żeby kupić...
     - PIERNICZKI!- zawołali równo i weszli do windy. Pokręciłem głową i po cichu wróciłem do mamy. Trzymała złączone dłonie na kolanach i nerwowo bawiła się pierścionkami. Usiadłem obok niej, wtuliłem się w jej plecy i zacząłem płakać. Najpierw delikatnie, jednak powoli to przechodziło w szloch. Czułem się okropnie, miałem wyrzuty sumienia, wstydziłem się samego siebie, tego co zrobiłem tego jak zaniedbałem rodzinę. Z każdą łzą, mój smutek wychodził na światło dziennie, jakby cały ciężar opadał z serca.
    Opowiedziałem jej całą historię, co chwila wybuchając płaczem i kontynuowałem dopiero, gdy mama zdołała mnie uspokoić. Powiedziałem jej o tym, co robiłem z kobietami, co było dla niej nie lada wyzwaniem, bo spięła się na myśl, że jej kochany synek, tak poniżał kobiety (i mężczyzn). Powiedziałem jej, o tym jak spotkałem Harry'ego, jak spędziłem z nim cudowne chwile, jak mocno go pokochałem, tylko bałem się go skrzywdzić, moim charakterem. Że oboje za bardzo się w sobie zatracimy i wtedy rozstanie będzie jeszcze gorsze, niż jest teraz. O tym co powiedział mi wczoraj, o tym, co zrobiłem Viv, a on to widział, o tym jak cierpiał. Przytulała mnie mocno i głaskała po plecach, starając się powstrzymać moje łzy. Jak skończyłem jej mówić o tym wszystkim, rozpłakałem się na dobre, a ona (sam nie wiem kiedy) wciągnęła mnie na kolana. Cóż, pewnie było jej trochę ciężko, bo nie ważę tyle, co kilkanaście lat temu. Jednak czułem się w jej ramionach bezpiecznie, bezbronny, jakby wszystko dookoła nie mogło mnie dosięgnąć.

Rules Where stories live. Discover now