Rozdział 7

2.3K 192 75
                                    

Obudziłem się rano i rozejrzałem po pokoju. Miałem dziwne uczucie, że o czymś zapomniałem.

 Podniosłem się z łóżka i spojrzałem na moje porozwalane, brudne ciuchy. Westchnąłem i zszedłem do kuchni w samych bokserkach.

 W kuchni roznosił się zapach świeżego chleba i twarożku. Podszedłem do blatu i przeczytałem karteczkę.

 "Musiałem iść do pracy, ale zdążyłem ci upiec chleb i zrobić twarożek. Niestety w Nowym Yorku nie ma wiejskiego mleka, ale w ekspresie jest kawa. W lodówce masz lunch do pracy. Wybacz, że się rozgościłem, chciałem ci jakoś podziękować za wczoraj. Miłego dnia śpiąca królewno. Twój Harry."

 Uśmiechnąłem się szeroko i poczułem dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Ciepło, którego nigdy nie miałem, ciepło, którego zawsze potrzebowałem, ale nikt nie mógł mi dać. Czyżbym się mu podobał? Na pewno, on mnie również. Ale żeby to wszystko nie wyszło spoza kontroli...

***

 W dobrym humorze przyjechałem do biura. W windzie uśmiechałem się do każdego, aż w końcu jeden z pracowników spytał, czy nie jestem chory. Wysiadłem na moim piętrze i otworzyłem znowu torbę ze śniadaniem. Powąchałem świeżutki chlebek i uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Harry jest na prawdę zdolny.

 -Dzień dobry Vivienne.- zawołałem i przystanąłem obok dziewczyny, która pracowała przy biurku. Na nosie miała czerwone, stylowe okulary, a włosy delikatnie pokręcone opadające na ramiona. Spojrzała na mnie zdziwiona.

 -Dzień dobry panie Tomlinson.- odpowiedziała powoli.

 -Jest coś dzisiaj ważnego do zrobienia?- spytałem.

 -Właściwie to nie. A coś się stało?

 -Tak. Zrób dwie filiżanki herbaty i przyjdź do mnie...- spojrzałem na zegarek. Jest 10.- za jakieś 30 minut. Musimy porozmawiać.

 -Ale wtedy mam przerwę...

 -Przyjdź do mnie o 10.30, pogadamy, a potem będziesz mogła wrócić do domu.- powiedziałem jej, a ona otworzyła szeroko buzie i pokręciła z niedowierzaniem głową.- Do zobaczenia.- podszedłem do drzwi, przekręciłem kluczyk i rzuciłem się na fotel.

 Odwróciłem się w kierunku wielkiego okna. Budynek nie był tak wielki jak wieżowiec w którym miałem apartament, ale widziałem sporo. Najlepiej tu było w nocy, gdy wszystkie neony pobliskich barów palą rażącym światłem. Zapach spalin, piwa i nerwowych ludzi unosił się wszędzie, ale ciągle byłem uśmiechnięty. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłem tak zadowolony.

 Nie wiem co mnie dzisiaj napadło. Choć w środku czułem jakiś strach, wrażenie, że to nie powinno tak być. Dlatego musiałem porozmawiać z Vivienne. Szkoda, że to jedyna kobieta z która utrzymuję kontakty nie licząc mojej mamy. Była moją pracownica, więc musi to zrobić, więc nie byłem pewien, czy jej rada będzie szczera, czy taka na odwal się, żebym dał jej spokój.

 Sprzątnąłem z biurka wszystkie papiery i rozłożyłem talerze. Z reklamówki wyjąłem półmisek z sałatką. Otworzyłem wieczko i ujrzałem dużo zieleniny. rukola, sałata, kukurydza, kawałki smażonych grzanek. Podstawiłem nos i poczułem zapach sosu ziołowego. Postawiłem miskę na środku, a obok talerz z pieczywem czosnkowym. Gdy wszystko było gotowe usiadłem na czarnym, skórzanym fotelu i zacząłem bawić się telefonem.

 -Czas zmienić te krzesła, bo są kurwa nie wygodne.- mruknąłem.

 Równo o wyznaczonej godzinie do mojego gabinetu weszła dziewczyna z dwoma dużymi szklankami. Teraz zobaczyłem, że założyła pierwszy raz spodnie. Może nie pierwszy, ale to był rzadki widok, bo zawsze wydawała mi się taka kobieca i elegancka. Podniosłem się i zamknąłem drzwi na klucz. Spojrzała na mnie wystraszona. Miałem wrażenie, że się mnie boi... cóż, po tym co było pewne. Nie mogłem jej winić za to, że jestem chujem.

Rules Where stories live. Discover now