Rozdział 42

5.8K 192 17
                                    

Oczami Rose

W tej piwnicy był jakiś tryliard tych roślin!! Kiedy woń kwiatów doszedł do moich nozdrzy zakaszlałam wyplówając krew. Luke zamknął drzwi i wyprowadził mnie na zewnątrz.

-Musimy zdobyć kwiat i wywieźć z tąd wszystkich ludzi-mówię

-Gdzie ten kwiat rośnie?

-Na Giblartarze. Na skalę Giblartarskiej

-Món kuzyn tam mieszka mogę się z nim skontaktować aby znalazł ten kwiat - odszedł kilka kroków ode mnie a ja pobiegłam do pokoju lekarskiego. Tam zobaczyłam tego samego lekarza, który leczył mojego mate z nowymi sadzonkami wilczego kwiatu. Warknęłam na niego a on wystraszony złapał za kuszę i strzelił do mnie. Złapała jednak strzałę w locie i żuciłam się na niego

-Czemu to zrobiłeś? - warczę i przykładami mu pazury do szyi

-Nie powiem - wykrztusza z siebie

-Zawrzyjmy umowę ty powiesz mi grzecznie czemu to robisz a ja cię nie zabiję, okej? - w jego oczach dostrzegam strach

-Brat Alfy kazał mi to zrobić. Jestem człowiekiem więc wykorzystał mnie do tego przekupując mnie - wycharczał.

-Hmm? powiedziałeś mi czemu to zrobiłeś ale niestety jesteś zdrajcą a ja ich nie toleruję - wbijam mu pazury w gardło i mu je rozszarpuję. Wstaję i wycieram ręce w jego fartuch i wychodzę. Biegnę do zastępcy mojego mate. Kiedy go znajduję on mi się kłania

-Jak najszybciej musisz załatwić transport dla całej naszej watachy i dla horych i zdrowych. W naszym domu jest roślina, która nas wszystkich pozabija - on kiwa głową i po chwili go nie ma przy mnie. Biegnę do sali Arona i widzę, że nadal śpi. To chyba drugi etap. Podchodzę do niego i mocno przytulam.

-Nie pozwolę ci zginąć skarbie. Kocham cie - szepczę i po chwili wypluwam mnustwo krwi. Moje powieki stają się ciężkie. Robię wszytsko aby to się nie stało ale osówam się na ziemię i ledwo kontaktując chwytam rękę Arona. Po chwili widzę tylko ciemność.

Oczami Luka

Pomagam wyprowadzać chorych z domu. Przed domem stoi przynajmniej 15 autobusów. Wszyscy są już wyprowadzeni z domu jednak nigdzie nie mogę znaleść Rose i jej mate. Gdzie oni są do cholery!? . Wbiegam do sali, w której powienien leżeć jej mate. Leżeli tam oboje. Ona nieprzytomna na ziemi a on na łóżku. Biorę Rose na ręce a do sali wołam dwóch gości. Oni wynoszą go i kładą na noszach i dają do specjalnego pojazdu. To samo robią z Rose. Mam nadzieję, że mój kuzyn znajdzie roślinę. Beta Arona wysłał już tam jakiegoś Ethana aby pomógł mu szukać.

- Wszyscy z watachy są już w samochodach i busach jedziemy do domu na obrzeżach miasta. Jedziesz z nami? - mówi jakiś beta

-Nie, pojadę za wami swoim samochodem - on kiwa głową i odchodzi a ja idę do auta i siadam za kierownicą. Zaczynam jechać za reszta aut i autobusów. Oby Rose nic nie było.

Po 5 godzinach jesteśmy na miejscu. Parkuję mój pojazd a wszyscy inni idą lub wnoszą ludzi do domu. Wzdycham cicho widząc Arona i Rose na noszach. Oboje są bladzi jak trupy. Ona tyle wycierpiała a teraz by miała odejść?. Na myśl o tym rozpłakałem się. Szkoda, że nie ma przy mnie Alison ona by mi doradziła i pocieszyła. Tak bardzo się boję. Ona jest moją najlepszą przyjaciółką. Mimo, że z Rose źle zaczęliśmy naszą znajomość to nam się udało przejść na lepszy etap. Wzdycham cicho i kiwam głową by odogonić złe myśli.

Wycieram łzy i daję na moją twarz jak najsztuczniejszy uśmiech, który umiem i mam zamiar wysiąść z samochodu kiedy nagle dzwoni telefon. Rozdrażniony na maksa biorę go i odbieram.

-Halo? - mówię zły

-Luk to ja. Dzwonię w sprawię tego kwiatu - mówi moj kuzyn

-I co z tym kwiatem? - zagryzam wargę bojąc się najgorszego

-Jeśli chodzi o kwiat too... - mówi ściszonym i smutnym głosem

Hej skarby. Przepraszam, że w niedziel nie było rozdziału ale wiecie byłam na wyjeździe. Pewnie wiecie jak to jest, zielona noc i te sprawy, hah. Miałam wstawić rozdział wczoraj ale byłam wykonczona i nawet mi myśleć się nie chciało😍😂 Dozobaczenia

Moja MateWhere stories live. Discover now