Rozdział 25 - Wszystko do wyobrażenia

1.5K 121 36
                                    



Szczęśliwie dla męskiego ego, które niespodziewanie dało o sobie znać, Justin nie choruje na nowotwór ani prawego, ani lewego jądra. Raczył poinformować mnie o tym w warunkach wyjątkowo niesprzyjających wyznawaniu tego rodzaju intymnych prawd.

Byliśmy właśnie w trakcie rodzinnej kolacji, podczas której tata nie pominął celowo mojego nakrycia przy stole, a mama użyła tyle składników do zapiekanki warzywnej, by nie zabrakło jej, gdy sięga trzecia, moja łyżka. Czując progres w kuchennych zapachach, postanawiam wykorzystać go i wsypać trochę ziemi powstałej na podłożu wykopalisk w naszej relacji, z powrotem w głęboką przepaść.

-Nie chciałabym być przesadnie pewna siebie, ale czuję się niemal gotowa, by przystąpić do końcowych egzaminów. Co brzmi całkiem obiecująco, jako że zostały mi jeszcze dwa lata na poczynanie przygotowań.

-Odnoszę nieprzyjemne wrażenie, że przed paroma tygodniami byłaś bardziej gotowa, niż będziesz po kolejnych miesiącach spędzonych w tym towarzystwie, w którym ostatnimi czasy się obracasz.

Słowa ojca przywiewają powiew arktycznego mrozu. Myślę o opuszczeniu miejsca przy stole, by ubrać zimowy sweter. Nie robię tego jednak, bo obawiam się, że nie miałabym dokąd powrócić. Moje krzesło zostałoby wsunięte pod stół tak głęboko, że nie miałabym śmiałości z powrotem go odsunąć.

Zamiast tego kłamię:

-Już się z nim nie spotykam.

Co oznacza mniej więcej tyle, że wcale nie czuję chorobliwej satysfakcji na myśl o randce z nim w nieco upośledzonym tego słowa znaczeniu. I może jeszcze, że seks z nim był przypadkowym wprowadzeniem męskiego członka w żeński narząd rozrodczy.

I właśnie wtedy pojawia się on.

Informuje nas o swoim przybyciu skoczną melodią wygrywaną dwukrotnie w parosekundowych odstępach czasowyh na dzwonku do drzwi wejściowych. Ale wtedy nie wiemy jeszcze, że to on. Podejrzewam jednak, że zaogniło się we mnie jakieś złe przeczucie, bo deklaruję otworzenie drzwi, nim któryś z rodziców miałby szansę mnie o to poprosić.

-Nie mam raka ani w prawym, ani w lewym jądrze – oznajmia na wstępie. - Jeśli ubolewałaś, że któreś z nich mi odetną, możesz głęboko odetchnąć.

A mówi to wszystko na tyle głośno, że ludzie w sąsiednich domach podkręcają głośność telewizorów, z kolei osiedlowa plotkara ze skłonnością do całodobowego wychylania się przez okno, wcale nie musi się przez nie wychylać.

Przede wszystkim jednak moi rodzice, ludzie w sile wieku, z aparatem słuchowym z wolna zaczynającym pracować wbrew reszcie ciała, również nie mają większego problemu, by usłyszeć radosną nowinę o braku zmian nowotworowych w którymkolwiek z jąder.

-Jesteś chory psychicznie – mówię ostrym szeptem, licząc na to, że dopóki nikt nie usłyszy mojego głosu w otoczce jego donośnego brzmienia, nie przypisze mi znajomości z nim. Dobrowolnej, nieuzasadnionej i nieco przytłaczającej.

-Najważniejsze, że nie jestem chory w okolicach dróg rodnych.

-Ty nie masz dróg rodnych.

-Ale oboje wiemy, o czym mówię. Nie chcę po raz kolejny powtarzać słowa JĄDRO. - Uwypukla dwie ostatnie sylaby, tak, by ludzie, którzy dotąd go nie usłyszeli, mogli cieszyć się radosną nowiną wraz z nim. Jest łasy na całe stada ludzi bijących brawa jego zdrowiu.

-Mógłbyś nie kompromitować mnie w oczach wszystkich sąsiadów. Miałam zamiar jeszcze trochę tu pomieszkać.

-Nowotwór jąder nie jest chorobą zakaźną, więc nawet gdybym był jego posiadaczem, nie byłby powodem do wyprowadzki – odpowiada zrównoważonym tonem specjalisty od chorób nowotworowych jąder.

Flushing birds out JBFFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz