Rozdział 12 - Pingwiny z Bangkoku

1.6K 120 50
                                    



przepraszam, ale za nic w świecie nie chce mi się dzisiaj sprawdzać tego rozdziału, więc uprzedzam o wszystkich błędach, błędzikach i ogólnie zagmatwaniach



Nie podoba mi się rzeczowy ton, którym rozmawia przez telefon. Przypinam mu koszulę i zaprasowane w kant spodnie od garnituru i jestem niemalże w stanie uwierzyć, że załatwia sprawy biznesowe związane z eksportem ropy naftowej z Kuwejtu.

Ale wiem, że nie załatwia, bo w rozmowie przynajmniej dwukrotnie padło moje imię i przybliżony obwód biustu.

Kiedy kończy rozmowę i żegna się słowami "do zobaczenia" zamiast "do usłyszenia" zaczynam się zastanawiać, czy nie zna kultury rozmów telefonicznych, czy rzeczywiście planuje zobaczyć swojego rozmówcę prędzej, niż go usłyszeć, i jestem tym faktem zaniepokojona głównie dlatego, że ów rozmówca zna przybliżony obwód mojego biustu.

-Ubieraj się - mówi prędko, rzucając telefon na motelowe łóżko.

Łóżko, na którym spałam.

I łóżko, na którym spał on.

Obok mnie śpiącej na tym samym łóżku.

Jeśli martwy naskórek potrafi się przemieszczać, jestem przekonana, że jestem oblepiona jego DNA.

-Nie jestem pewna, czy tego chcesz - odpowiadam, zanim przypominam sobie o zjawisku zwanym dwuznacznością słów.

-Jestem pewien, że nie chcę, ale nie przewiozę cię dalej nagiej, bo wlepią mi mandat za pośredni ekshibicjonizm.

-Miałam na myśli - mamroczę zażenowana - że nie jestem pewna, czy chcesz, żebym zakładała czwarty dzień z rzędu te same ubrania, przypominając, że w ciągu tych czterech dni nie brałam prysznica. Zaczynam brzydko pachnieć.

-Wąchałem cię, kiedy spałaś - odpowiada, wzruszając niemrawo ramionami.

Patrzę na niego z dystansem, ale zdaje mi się, że nawet gdybym zerkała na niego, stojącego na linii horyzontu, byłby zbyt blisko. Jego wariactwa byłyby zbyt blisko.

-Po co? - pytam, ale najchętniej wetknęłabym w uszy palce, żeby nie słyszeć bzdury, którą mi odpowie.

-Żeby sprawdzić, czy nie zaczynasz śmierdzieć. Powinienem poprosić cię o to samo, o obwąchanie mnie, ale spałaś ze mną w jednym łóżku i nie zemdlałaś z przyczyn innych niż farmakologiczne, więc...

Drapie się po karku, przekopując jedną ręką dno sportowej torby, w której nasze ubrania wymieszane są jak smoothie. A wtedy ja wypalam dowód swojej niekwestionowanej głupoty, pytając niemrawo:

-Zaczynam śmierdzieć?

Na co on odpowiada:

-Nie zemdlałem.

I dalej węszy w torbie, wyciągając strzępy mojej bielizny jak kolorowe chustki z rękawa. Nie jest przesadnie zainteresowany jej krojem i wymiarami, a ja, dotknięta ostatkami środków nasennych, przymykam oko na chwilę lub dwie. Gdy się budzę, sekundy lub minuty później, Bieber stoi nade mną już ubrany, macha moimi ubraniami jak chorągwią wiatr i stuka się palcem w nadgarstek.

-Czas - mówi, a jego głos dobiega mnie z oddali. Nachyla się i zatrzymuje usta milimetry ponad moim nosem. - Czas nas goni. CZAS. Ubieraj się, pingwinie.

Flushing birds out JBFFWhere stories live. Discover now