przepraszam, ale za nic w świecie nie chce mi się dzisiaj sprawdzać tego rozdziału, więc uprzedzam o wszystkich błędach, błędzikach i ogólnie zagmatwaniach
Nie podoba mi się rzeczowy ton, którym rozmawia przez telefon. Przypinam mu koszulę i zaprasowane w kant spodnie od garnituru i jestem niemalże w stanie uwierzyć, że załatwia sprawy biznesowe związane z eksportem ropy naftowej z Kuwejtu.
Ale wiem, że nie załatwia, bo w rozmowie przynajmniej dwukrotnie padło moje imię i przybliżony obwód biustu.
Kiedy kończy rozmowę i żegna się słowami "do zobaczenia" zamiast "do usłyszenia" zaczynam się zastanawiać, czy nie zna kultury rozmów telefonicznych, czy rzeczywiście planuje zobaczyć swojego rozmówcę prędzej, niż go usłyszeć, i jestem tym faktem zaniepokojona głównie dlatego, że ów rozmówca zna przybliżony obwód mojego biustu.
-Ubieraj się - mówi prędko, rzucając telefon na motelowe łóżko.
Łóżko, na którym spałam.
I łóżko, na którym spał on.
Obok mnie śpiącej na tym samym łóżku.
Jeśli martwy naskórek potrafi się przemieszczać, jestem przekonana, że jestem oblepiona jego DNA.
-Nie jestem pewna, czy tego chcesz - odpowiadam, zanim przypominam sobie o zjawisku zwanym dwuznacznością słów.
-Jestem pewien, że nie chcę, ale nie przewiozę cię dalej nagiej, bo wlepią mi mandat za pośredni ekshibicjonizm.
-Miałam na myśli - mamroczę zażenowana - że nie jestem pewna, czy chcesz, żebym zakładała czwarty dzień z rzędu te same ubrania, przypominając, że w ciągu tych czterech dni nie brałam prysznica. Zaczynam brzydko pachnieć.
-Wąchałem cię, kiedy spałaś - odpowiada, wzruszając niemrawo ramionami.
Patrzę na niego z dystansem, ale zdaje mi się, że nawet gdybym zerkała na niego, stojącego na linii horyzontu, byłby zbyt blisko. Jego wariactwa byłyby zbyt blisko.
-Po co? - pytam, ale najchętniej wetknęłabym w uszy palce, żeby nie słyszeć bzdury, którą mi odpowie.
-Żeby sprawdzić, czy nie zaczynasz śmierdzieć. Powinienem poprosić cię o to samo, o obwąchanie mnie, ale spałaś ze mną w jednym łóżku i nie zemdlałaś z przyczyn innych niż farmakologiczne, więc...
Drapie się po karku, przekopując jedną ręką dno sportowej torby, w której nasze ubrania wymieszane są jak smoothie. A wtedy ja wypalam dowód swojej niekwestionowanej głupoty, pytając niemrawo:
-Zaczynam śmierdzieć?
Na co on odpowiada:
-Nie zemdlałem.
I dalej węszy w torbie, wyciągając strzępy mojej bielizny jak kolorowe chustki z rękawa. Nie jest przesadnie zainteresowany jej krojem i wymiarami, a ja, dotknięta ostatkami środków nasennych, przymykam oko na chwilę lub dwie. Gdy się budzę, sekundy lub minuty później, Bieber stoi nade mną już ubrany, macha moimi ubraniami jak chorągwią wiatr i stuka się palcem w nadgarstek.
-Czas - mówi, a jego głos dobiega mnie z oddali. Nachyla się i zatrzymuje usta milimetry ponad moim nosem. - Czas nas goni. CZAS. Ubieraj się, pingwinie.
YOU ARE READING
Flushing birds out JBFF
FanfictionGwałcicielom należy się krzesło elektryczne. Jestem tego pewna jak śniegu na Alasce i deszczu w lesie tropikalnym. Jestem pewna jak garbów wielbłąda i płetw rekina. Pewna jak własnego nazwiska i pieprzyka na lewo od pępka. Posadzić, przypiąć, popieś...