Rozdział 21 - Przygotowanie praktyczne

1.5K 142 49
                                    



ROZDZIAŁ ABSOLUTNIE NIESPRAWDZONY + NOTKA PRZEPRASZAJĄCA POD ROZDZIAŁEM



Mgła w kolorze dymu tytoniowego oblepia trawę, gdy rankiem budzę się zdziwiona, że jednak zasnęłam.

Nie czuję się komfortowo z lewą piersią spłaszczoną na równi z żebrami, wciśniętą w dno śpiwora i niżej w trawę, ale w tym odzieżowym splątaniu, w którym nadal trwamy, nie jestem w stanie zrzucić wciąż śpiącego Justina ze swoich pleców. Jego ręka wychodzi daleko poza śpiwór, przerzucona przez moje łopatki, łydki ograniczają oddech moim, a niezidentyfikowana wydzielina z jego nosa albo ust spływa mi nieopodal ucha. Próbuję odwrócić nas choćby na bok, naprawdę próbuję, ale to tak, jakbym próbowała żonglować cysterną, nieruchomą i niewygodną w uchwycie.

Kopię go więc po kostkach, chociaż ledwie do nich dosięgam i ogromnie wiele trudu kosztuje mnie wyprężenie palców u nóg. Budzi się zaskakująco prędko i albo jego sen wisiał na cieniutkiej nici, albo moje kopnięcia miały w sobie coś otrzeźwiającego. Obraca się chyba bezwiednie, chcąc uciec przed niewygodą, która gniecie go w pierś, a dopiero potem, leżąc na plecach, orientuje się, że wciąż jestem do niego doczepiona i że pociągnął mnie na szczyt siebie. Dalej nie możemy mówić o wygodzie.

Choć teraz mam szansę rozpiąć bluzę. Mocuję się chwilę z zamkiem błyskawicznym i niesentymentalnie żegnam się z ciepłem, które ocaliło mnie tej nocy. Siadam w śpiworze wyprostowana, przecieram oczy, rozciągam mięśnie tułowia. Dopiero wtedy opieram dłoń na jego splocie słonecznym i spoglądam mu w twarz. Mam nadzieję, że ekstremalnie wysoki poziom, na który wkroczyła nasza zażyłość, peszy go nie mniej niż mnie.

Ale nie peszy. Wręcz przeciwnie, zaczynam się zastanawiać, czy Justin nie cierpi na brak pamięci krótkotrwałej. W końcu deszcz nie padał tak mocno, by zmyć z niego wszystko to, co wczoraj na nim zostawiłam.

-Nie myślałaś kiedyś o karierze zawodowego stracha na wróble? - pyta podparty na prawym łokciu. Jego mięśnie napinają się tak mocno, że martwię się o szwy jego skóry. - Bo z samego rana nadajesz się do tego idealnie.

Nie chcę reagować zbyt impulsywnie, ale ręce same rwą mi się do ataku. Justin blokuje oba moje ciosy, zamykając niepokorne pięści w swoich dłoniach. Mógłby zgnieść je jak dwie piłeczki antystresowe, ale nie robi tego. Uznaje chyba, że jego złośliwości zasługują na pewną dozę agresji. Nie przeczę temu. Owa doza powinna być tak ogromna, by przygniotła go i roztarła w trawie tak, by nikt nie odróżnił pozostałości jego jelit od porannej rosy.

-Absolutnie nie umiesz prawić kobietom komplemetów - stwierdzam. - Chyba muszę dopisać to do listy rzeczy, których powinnam cię nauczyć, zanim nadejdzie Dzień Wielkiego Podrywu.

-Próbuj. - Uśmiecha się wyzywająco, opierając ciało już nie na jednym, a na dwóch łokciach.

Zaskakująco dobrze wygląda rzeźba jego ciała w tej wysiłkowej pozycji.

Wychylam się ze śpiwora, zrywam najbliżej rosnącą koniczynę i trzymając ją między opuszką palca wskazującego i kciuka, zatrzymuję w odległości długiej linijki od twarzy Justina.

-Kwiatek - stwierdzam. - Może nie tak rozrośnięty jak te porastające twój ogród, ale kwiatek. Powiedz o nim coś miłego.

-Nie wiem, czy koniczynę można podpiąć pod rodzaj kwiatka - mamrocze.

-To bez znaczenia. Jeśli przeszkadza ci nazywanie koniczyny kwiatkiem, znajdź dla niej jakąś inną nazwę.

-Na przykład koniczyna - wtrąca.

Flushing birds out JBFFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz