Rozdział 16 - Spróbuj chrapać ciszej

1.7K 140 86
                                    



Zdaje mi się, że mam problem z jelitami. Że w tej ciszy absolutnej, w której pogrążony jest cały salon domu przy Pershing Road, numer piętnaście, słyszę, jak płyny przepływające przez moje jelita natrafiają na opór w okolicy pępka.

Jestem zdziwiona, że jelita pochłaniają mnie do tego stopnia, że mam kilka sekund na oddech, zanim znów nie będę miała jak go zaczerpnąć.

Na podłogowych panelach leżą cztery typy szczęk. Pierwsza mamy, pokremowana kremem nawilżającym i przeciwzmarszczkowym, z dolną wargą muśniętą pomadką w kolorze wyschniętej krwi. Druga ojca, ze skórą spaloną słońcem i okruchem maślanego herbatnika w niedokładnie zgolonym zaroście. Trzecia Sary, z brzoskwiniowym błyszczykiem na ustach i drobniutkim meszkiem okalającym kości policzkowe. A ostatnie Joego, która nawet po oderwaniu od reszty ciała jest zaciśnięta tak, jakby mocnym zgryzem zębów podtrzymywała ładunek wybuchowym.

Tego dnia oczy wszystkich czworga się nie różnią. Pary geometrycznych kul zawieszonych w próżni, boleśnie ukrwionych od ciągłego wytrzeszczania.

Natomiast największa bitwa rozgrywa się za moimi plecami, gdzie dłonie moje i Justina toczą bój palcami o to, co się przed chwilą wydarzyło. Palce Justina próbują pochwycić moje i powiedzieć: "zwolnij, bo twoje opuszki zbladły z niedokrwienia", a zaraz po tym: "jeśli nie podoba ci się moja wersja wydarzeń, chętnie usłyszę twoją". Z kolei moje próbują dotrzeć do jego brzucha i przewiercić go na wylot, krzycząc jak opętane: "sprawiłeś, że rodzice wykreślą mnie z listy uczestników tej rodziny; zrobią to, na pewno to zrobią".

Pierwszy z tego szeregu zdeformowanych twarzy wyłania się Joe, jego ramiona są przygarbione, a spodnie nierównomiernie podwinięte na krańcach nogawek. Patrzę w jego twarz i widzę nieprzespane noce, godziny zmartwień, i obgryzione w nerwach paznokcie, gdy spuszczam wzrok na dłonie bezwładnie wiszące na końcach przydługich ramion. Bardzo żałuję, że nie rozstaliśmy się przed tygodniami, gdy martwiłby się tylko trochę i tylko trochę obgryzał skórki.

-Żarty się ciebie trzymają - mówi podenerwowanym głosem, ale nie jestem pewna, w które z nas celuje tymi słowami. Widzi moją spanikowaną minę, a jego ramiona opadają jeszcze niżej. - Co to, do cholery, znaczy?

-Joe... - mówię, bo to jedyne, czego jestem pewna. Jego imię.

A potem nie mam pomysłu na to, co chciałabym powiedzieć. Co powinnam powiedzieć. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak wytłumaczyć chłopakowi będącemu ucieleśnieniem czułości, że postanowiłam związać się z własnym gwałcicielem, bo lubię, gdy stróżka potu spływa po moim karku jak Amazonka. Jak wytłumaczyć rodzicom, że związałam się z własnym gwałcicielem, którego odizolowali ode mnie murem więzienia, jak dwa ocalałe po klęsce żywiołowej lwy walczące o przetrwanie.

A nawet gdybym już wiedziała, jakim absurdem ich uraczyć, nie jestem pewna, czy którekolwiek ze słów przepchnęłoby się przez moje gardło.

Wtedy Justin nachyla się nieco nad moim uchem i szepcze: 

-Nie wysyłaj mnie z powrotem do więzienia. - Bierze oddech i dodaje niepewnie: - Proszę. - Co szczerze powiedziawszy brzmi bardziej jak pytanie niż prośba.

Ale tyle wystarczy, by moje dobre, absolutnie abyt dobre serce wywinęło koziołka, rozpychając się między tylną a przednią ścianą klatki żeber. Przez jedną krótką chwilę daje mi poczucie, że coś zrozumiał i że to coś jest większe niż wstręt przed więziennym jedzeniem, albo że to coś jest dłuższe niż czas trwania jednej więziennej potyczki. I nie chcę go wysłać z powrotem do więzienia. Wydaje mi się, że naprawdę tego nie chcę.

Flushing birds out JBFFWhere stories live. Discover now