Rozdział 10 - Program ochrony księżniczek

1.7K 131 39
                                    



Trudno jest nazwać nalot pocisków z broni palnej szczęściem, niemniej jednak tej nocy właśnie tym jest - szczęściem. A w każdym razie mniejszym nieszczęściem w większym nieszczęściu.

Bo kiedy dociera do nas huk wystrzałów powtarzanych rytmicznie i kolejno, zupełnie jakby parami tańczyły polkę, Bieber turla się z krawędzi mnie w bujną trawę, w której moje łzy bawią się w rosę; albo w zraszacz. Przyciska moją głowę do ziemi, wciska w nią również swój policzek. Nie musi nic mówić, sama wiem, że jego gest nawołuje do ciszy, ciszy absolutnej, ciszy tak cichej, że będziemy w stanie usłyszeć, jak nasze flaki pełzną w głębi ciała.

-Chyba nie muszę mówić, że jeśli piśniesz słówko, zjem cię żywcem.

-Jeśli miałabym wybrać swoją śmierć, wolałabym zostać rozstrzelana przez psychodelicznych drwali biegających z karabinami maszynowymi nocą po lesie, więc jeśli tylko piśnięcie słówka ukróciłoby moją katorgę, wybacz, ale pisnę dwa - warczę przez górne jedynki, między którymi utknęło mi ziarno sezamu.

-Nie przesadzaj - syczy, wpijając szorstkie palce w skórę mojej głowy, nie pozwalając mi oderwać jej od roślinnych gęstwin. - Nie jest ci ze mną aż tak tragicznie. Godzę się na twoje absolutnie zbyt częste wycieczki do toalety, a godzinę temu dostałaś jeść i pić.

-Nie jestem krową, którą należy wyprowadzać na pastwisko o ustalonych porach, żeby mogła nażreć się do syta - warczę. Niemalże dostrzegam wyrazistą linię strachu przed nim, która opadając, wzbijając linię irytacji. Obecnie jestem nim bardziej rozdrażniona niż przerażona.

-Dlatego nie mam baby - mamrocze. - Cztery światy z wami. Cztery, nie jeden, a ja w samym tym jednym jestem wystarczająco pogubiony.

-Nie masz baby, bo zasługujesz tylko na środek przeczyszczający.

I wtedy, w tych gęstych, mokrych trawach, kiedy wokół nas pałętają się psychodeliczni drwale z rozemocjonowaną bronią w rękach, Bieber wybucha śmiechem rozrywającym mu pierś, a brzmi przy tym jak maciora wydalająca na świat potomstwo, ogarnięta silnym napadem alergicznego kaszlu.

Psychodeliczni drwale oczywiście prędko nas znajdują i równie prędko okazuje się, że wcale nie są drwalami, ale nie wykluczam ich psychodeliczności. To grupa całkiem przyziemnych facetów w czerni, zamaskowanych kapturami i długo niepranymi arafatkami przewiązanymi tuż nad nosem. Jest ich czterech, może pięciu, po broni wycelowanej w nasze wgniecione w glebę ciała wnioskuję, że to wystrzały z nich hasały po polach i uratowały mnie przed kobiecym rodzajem męskiego upokorzenia. Martwię się o swoją psychikę, gdy patrząc na nich, odczuwam wdzięczność.

Zaczynają szczebiotać między sobą, trzymając nas w krzyżowym kręgu. Z początku nie rozpoznaję języka, którym się posługują, dopiero gdy wytężam słuch docierają do mnie słowiańskie naleciałości i w końcu wyróżniam poszczególne rosyjskie słowa, co powoduje nieprzyjemny skurcz w moim żołądku na myśl, że zostaliśmy schwytani przez rosyjski półświatek przestępczy, a jeśli nie namacalnie schwytani, to na najlepszej drodze do bycia schwytanymi.

Wkrótce przerzucają się na łamaną angielszczyznę. Mam w uszach trawę, więc nie słyszę ich wyraźnie. Mogę się tylko domyślić, że to jakiś rodzaj wiarygodnych gróźb, lecz do Biebera zdaje się to nie docierać, bo nagle wstaje, otrzepuje jeansy z błota, splata dłonie w koszyk jak na konferencji managerskiej i mówi:

-Panowie, myślę, że prędko dojdziemy do porozumienia. Mam dziewczynę - to powiedziawszy, dźga mnie czubkiem buta pod żebra. - Odstąpię wam ją za drobnego pieniążka. Tylko w dolarach, mili panowie. Rubel ostatnimi czasy leci na łeb, na szyję. Cena wywoławcza to, powiedzmy, sto tysięcy pachnących amerykańskich dolarów.

Flushing birds out JBFFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz