Rozdział 2 - Niech papierowy romans rozkwitnie

3.6K 187 63
                                    



Nie zdaję sobie sprawy, jak trudne jest pisanie listu do kochanka, dopóki samej nie przychodzi mi go napisać.

Bo jest moim kochankiem, papierowym, bezkontaktowym, on, który strzela słowami jak ze słownika aforyzmów. Zastanawiam się, ile czasu dobierał słowa – czyli ile czasu poświęcił temu szaleństwu zespolonemu ze mną – bo mnie nie trzymają się zdania, ani wydumane, ani ściągnięte z listy zakupów. Tylko atrament, niebieski, jak przyrzekłam, ścieka ze skuwki na kartkę, tworzy kleksy i plamy, ocieram je rąbkiem chusteczki, ale to na nic, bo kartka tak czy inaczej zaczyna przypominać biedronkę.

Nie wiem, jak rozpocząć atramentową wymianę poglądów z nieznajomym. Nie napiszę prymitywnego „cześć", bo podpalę jego Nibylandię. Nie rozpocznę również oficjalnym „szanowny panie J.B., którego dopełnienia inicjałów najpewniej nie jestem godna poznać". Już nawet chcę się poddać, chcę wylać atrament w trawę, ale uznaję, że drugostronny rozmówca przypisze mnie do grupy intrygujących, gdy pominę wstęp i zacznę treścią.

Tak też zaczynam. Kuleję, w każdej linijce skręcam kostkę i chodzę od wyrazu do wyrazu po omacku, jak niewidomy, ale udaje mi się w trudach dotrzeć do końca.

Czytam list jak dumna matka wypracowanie syna na temat obrazu miłości w romantyzmie.



Jestem pełna podziwu. Sztuka epistolarna w dzisiejszych czasach wydawać by się mogła przeżytkiem. A jednak są ewenementy, które nie rejestrują się na Facebooku i ćwiczą kaligrafię, by urzec dziewczynę choćby samym ozdobnym pismem.

To nie tak, że zatrzymuję się na okładce, kiedy treść aż wylewa się z oprawy. Taka – tak sumiennie wypielęgnowana – dotarłaby do mnie nawet ze spodniej części paragonu. Albo serwetki z wytłoczonym McCafé między jedną obietnicą a drugą.

Sama nie wiem, czy chciałabym wiedzieć, że cię znam – może ze snów; żaden z moich znajomych nie operuje językiem tak wykwintnie i biegle. Może ten drobny element zaskoczenia jest bitą śmietaną tego deseru. Gdyby odymiony pergamin twoich listów nie brudził mi palców, pomyślałabym, że zasnęłam w nieskończonym weekendzie. Chyba powinnam ci podziękować. Nie wiem tylko, za co i jakimi słowami.

Nie można dziękować za czyjeś zainteresowanie. To jak odmowa. Powinnam odmówić, ale strofy twoich listów rozwijają się jak kłębek włóczki, a ja biegnę za nim na oślep, ot tak, żeby biec. Może mogę podziękować za komplementy. Nękały mnie dzisiejszej nocy, ale to przyjemny rodzaj męki. Podobno przyczyną bezsenności jest nasz obraz w cudzych myślach. Proszę, pozwól mi chociaż drzemać.

Przytłacza mnie nieco fakt, że wiesz, jak wyglądam. A jedynym, co ja wiem o tobie, jest ponadprzeciętna wrażliwość, umiejętność odpowiedniego dobierania słów, tak, aby zgiąć każde dziewczęce kolana, albo jedno i drugie. Ale chyba nie chciałabym wiedzieć. Nie żebym obawiała się rozczarowania. Bezosobowy wydajesz mi się mniej realny. A im mniej realny, tym bardziej mój.

Nie chcę wyjść na zaborczą. Możesz mieć rodzinę, żonę, dzieci, 12 kotów. Choć lepiej czułabym się z myślą, że twój wiek nie pozwala ci posiadać całej tej gromady i jesteś raczej na etapie szkolnych cheerleaderek albo, jeśli twój gust jest równie nieprzeciętny jak twoje obejście z piórem, członkiń koła matematycznego.

Nie chcę, żeby moje rozwinięcie znajomości było obszerniejsze niż twój wstęp do niej, więc na tym zakończę. Proszę, uśmiechaj się jak głupiec, czytając ten list, by choć minimalnie zmniejszyć nade mną przewagę.

Flushing birds out JBFFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz