Rozdział 8 - Ekologia, ekonomia i moralność

1.9K 143 38
                                    


Na ostatnim leśnym parkingu przed Waszyngtonem, gdzie koleiny sięgają jądra Ziemi, Bieber wyswobadza mnie z bagażnika. Żeby nadać moich ruchom piąty bieg, chwyta za kołtun, w który splątane są moje włosy, bo wielogodzinna podróż między zapasowym kołem i samochodową apteczką nie służy dobru fryzury, i wyciąga ruchem całkiem obdartym z delikatności. Kwiczę jak zarzynane prosię. Ląduję na zapiaszczonych betonowych płytach, przyparta do zamkniętego w międzyczasie bagażnika. Nogi Biebera sterczą wbite w ziemię po obu stronach moich bioder, jego twarz wisi nade mną jak chmura. Ciągnie mnie za włosy i zadziera moją głowę. Oczy ma w kolorze jesiennej kory dębu, dwudniowy zarost obsypuje jego podbródek, kości szczęki i ich wyżyny zachodzące na policzki. Brwi ma krzaczaste, a rzęsy tak długie, że niemal łaskoczą mnie w czubek nosa.

Myślę, że wiem już, jak wyglądał szatan, który wyciągnął do Ewy łapę z jabłkiem. Widzę w nim diabła. Zerkam w dół. Diabelski ogon plącze mu się za plecami.

-Witamy w dystrykcie Kolumbii. Jak minęła podróż? - pyta z tym psychicznym entuzjazmem, który do całej góry strachu dokłada jeszcze chorągiew na szczycie.

Próbuję wtopić się w blachy auta, mimo że czarny lakier jest wciąż nagrzany zachodzącym słońcem i rozdartym czerwienią niebem.

-Dzięki twojej nieumiejętnej 'akcji uciekinierskiej' wzbogaciliśmy się o dwieście dolarów, więc możemy zaszaleć i przenocować w hotelu w Waszyngtonie, i na domiar tych luksusów upoluję ci coś na kolację. Z wdzięczności powinnaś całować mnie w duży palec u prawej stopy.

Chciałabym zwymiotować mu na buty. Problem w tym, że żołądek mam tak pusty, że jego ścianki zaczynają do siebie przysychać.

-Przebierz się. - Rzuca mi pod nogi sportową torbę. - Wyglądamy jak młoda para, w której tylko ja cenię sobie wygodę.

Robi krok w tył, dołącza do jednej stopy drugą i przez chwilę stoi w pozycji tancerki czekającej na notowania jury. Klękam na ziemi, nie odrywając od niego wzroku. Widzi mój niepokój, więc robi wszystko, by podkręcić jego moc wyjściową. W przerwach między wychylaniem krańca języka przez usta i wirowanie nim między górną i dolną wargą, chwyta się za krocze i masuje przez jeansy. Jest wniebowzięty, kiedy dwie łzy turlają się po moich policzkach, po jednej z każdego oka. Jego kręgosłup moralny jest tak powykrzywiany, że dziwię się, jakim cudem udaje mu się chodzić prosto.

Znajduję w torbie jeansy i koszulkę z logo licealnej drużyny koszykarskiej, w której gra Joe. Na wspomnienie o nim ściska mnie w sercu i myślę, że nawet jeśli w tym sercu nigdy nie było miłości do niego, to z pewnością jest przepełnione wdzięcznością za jego miłość.

-Wsiądź do samochodu - mówię. - Chcę się przebrać.

-Rola wydającego polecenia przypadła w udziale mnie, nie tobie. Poza tym, ptysiu, widziałem cię już nago. Może nie wtedy, kiedy tak doskonale się bawiliśmy, bo wystarczyło, że zdarłem z ciebie majtki. Poza tym byłaś płaska jak autostrada między Bostonem i Waszyngtonem. Twoje sutki wystające z żeber raczej nie bardzo by mną poruszyły.

Płaczę coraz mocniej. Obok moich stóp piasek zmienia się w błoto. Nie przestaję patrzeć w bagno w jego oczach. Pływają w nim paskudne ropuchy, żabi skrzek i tłuste wąsate sumy.

-Co czujesz, znęcając się nade mną jak dzika bestia? - pytam ochryple.

-Czuję się jak podczas kąpieli w kozim mleku, miło że pytasz. Gwałcąc cię, było mi nieco przyjemniej. Jakbym siedział pod kocem w bujanym fotelu i popijał ciepłe mleko z miodem. Twoje prawe ucho pachniało sokiem z wiśni i mięty. Nie bierz tego do siebie, to nic osobistego, po prostu miałem w majtkach pilną potrzebę, a ty się napatoczyłaś. A mówią, że Bóg kocha wszystkich ludzi. Co za brednie. Wygląda na to, że ty jesteś jakąś jego wpadką. I to też nie jest nic osobistego, więc nie bierz tego do siebie. Średnio co trzecie dziecko jest wpadką. Jestem ciekaw, ile mam dzieci, ale wygląda na to, że każde z nich jest tym co trzecim.

Flushing birds out JBFFحيث تعيش القصص. اكتشف الآن