Rozdział Dwudziesty Ósmy: Kłamstwa i nagły strach

683 28 30
                                    

Pamiętajcie, że zawsze możecie pisać pod hasztagiem na Twitterze bądź w komentarzach wasze odczucia względem rozdziału! Niesamowicie to motywuje, a zarazem przynosi dużo zabawy 🤭💖

Miłego czytania 🌺

#WWBIC_watt na Twitterze!

***

— Przyjedziecie jeszcze?!

Nathan stał przy blondynce obejmując ją w pasie, w czasie kiedy Warren pakował ich rzeczy do samochodu. Ich przedłużony weekend właśnie się zakończył i musieli wracać do siebie, oraz do swoich obowiązków.

Tak szczerze, nie była przez to szczęśliwa. Czuła dziwne kłucie, bo naprawdę bardzo się polubiła z młodszą wersja Rhythara. Gdyby mogła, zostałaby tu na jeszcze długi, długi czas. Nie przeszkadzała jej nawet obecność mamy Warrena. Wczorajsze rozmowy o ślubie przebiegły pokojowo, choć cały czas czułaś ogromny ścisk w żołądku. Poczuła też dziwne uczucie nawiązania z nią jakiejś nici porozumienia? Możliwe, że tak naprawdę jej się to wydawało, ale może przestała jej przeszkadzać. Wiedziała, że nie polubiłaby jej na tyle, że na dobre chciałaby zatrzymać ją w swojej rodzinie, ale była zadowolona, że póki co nie robi jej żadnych niepotrzebnych wywodów. Zapewne to się zmieni kiedy dowie się prawdy, ale wolała odzywać od siebie tę myśl jak najdalej od siebie.

— Jak tylko znajdziemy czas, to przyjedziemy od razu. — powiedział Warren który do nich podszedł.

Nathan z szerokimi uśmiechem odsunął się od blondynki podbiegł do swojego brat i przytulił go tak mocno jak wcześniej niebieskooką. Uśmiech który wytworzył się na twarzy bruneta, udzielił się również Reynolds. Uwielbiają patrzeć na ich więź. Tak samo, z Pizzę. Całą trójką rodzeństwa, tak mocno siebie kochała i za sobą była, że czasem nie mogła w to uwierzyć. Lubiła na nich patrzeć. Całą rodziną, z każdym kolejnym dniem, stawała się tą rodziną, do której chciałaby należeć. Ale nie pasowała do nich.

I musiała się z tym pogodzić.

— Zostajesz tutaj, czy cię gdzieś podwieźć? — Nathan pobiegł do domu, natomiast obok nich pojawiła się Lizzie. Ubrana w jedynie gruby bordowy sweter oraz czarne spodnie, nadal prezentowała się nienagannie. Reynolds po raz kolejny poczuła się jakby odstawała od całej reszty swoim wyglądem, ale to jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że nie nadawała się do takiego życia.  Brunetka po chwili westchnęła ciężko, zaś na twarzy pojawił się pocieszający uśmiech.

— Jeśli chcecie mieć ładny ślub, bez jakiś udziwnień, to muszę zostać. — Wzruszyła ramiona. — Później do ciebie przyjadę, będę miała kilka spraw do ciebie. — zwróciła się do brata na co ten skinął głową. — Lecę, mam kilka spraw do załatwienia. A chyba jeszcze ktoś, chce z wami porozmawiać. — ruchem brwi wskazała na swoją rodzicielkę która za nimi stała. Uśmiechnęła się po raz ostatni i odeszła kierując się w stronę domu, wołając jednocześnie psa który gdzieś w tle, wyśmienicie się bawił tarzając się w śniegu i błocie.

— Dziękuję Imogen, jeszcze raz za wczorajszą kolację. — Ta kobieta była niewyobrażalnie miła od jakiegoś czasu. To było dziwne i ciężko było jej się do tego przyzwyczaić, ale chociaż próbowała.

— Drobiazg, to naprawdę nie było nic takiego. — machnęła ręką.

— Nie zapomnijcie proszę o waszych obowiązkach. Imogen, masz dzisiaj przymiarkę sukni ślubnej. Wyślę ci adres salonu, niestety nie będę mogła być tam z tobą, ale liczę, że się nie spóźnisz. — Ślub był w tym tygodniu. Dokładnie, miał odbyć się w niedzielę. Przerażało ją to, że za pięć dni miała odstawić największą część całego przedstawienia. — A i bym zapomniała! Chciałabym zorganizować kolację dzień przed waszym ślubem. Obie nasze rodziny, chętnie też ugoszcze Sylvie z jej rodzicami. To chyba nie będzie problem, prawda? — O ile będzie chciała do tego czasu ze mną rozmawiać, to nie.

Wedding Will Be In Christmas!Where stories live. Discover now