58.

78 3 13
                                    

Hesja

Udawał, że wszystko z nim w porządku. Zdołał wytrzymać długo, naprawdę długo. Spodziewał się, że warunki nie będą najkorzystniejsze, że czeka ich tułaczka i napadanie na powstańcze bandy. Jednak po Nowym Roku miał już tego dość. Były to pierwsze święta, których nie spędzał z rodziną lub przyjaciółmi w normalnych warunkach. Śnieg, mróz i zimny wiatr tylko potęgowały jego zły humor, przez co stał się drażliwy i mrukliwy. Wolał jechać sam, w milczeniu, zanadto podnosił głos i gromił wszystkich spojrzeniami. Gdy przychodziło do strać, stawał się bezlitosny. Nie zamierzał brać jeńców. Pozostawiał za sobą jedynie martwe ciała i oszpecony krwią śnieg.

Początkowo czuł adrenalinę na samą myśl, ale w końcu wszystkie konfrontacje zaczęły mu się zlewać w jedno. Zwiady, otoczenie wroga, potyczka, jeńcy, łupy, niekiedy spalenie wioski. Wszystko to było takie same. Rzadko rozkładali obozy. Częściej pakowali się do domów okolicznej ludności. Książę uważał, że był to też jeden ze sposobów na stłamszenie powstań. Prości ludzie będą mieli dość ich "gościny", toteż staną się przeciwni rozruchom. Ruprecht miał nadzieję, że na święta Wielkiej Nocy wróci do domu.

***

To miała być jedna z ostatnich większych bitew, jaką stoczą, jednak żaden z nich jeszcze o tym nie wiedział. Od dwóch dni byli na tropie zbójeckiej bandy. Część konnych, z Wilhelmem w szeregach, śledziła ich ruchy i tylko czekała na moment, by zaatakować. Napaść nocą miała swoje plusy, jednak tylko wówczas, gdy znajdowali się w lesie. Na otwartym polu czarne mary na śnieżnobiałym tle były z łatwością dostrzegalne. W dodatku śnieg skrzypiał pod stopami i kopytami, toteż ciężko było się poruszać i zbliżyć do wroga. A mróz tylko pogarszał humory zbrojnych. Z niecierpliwością czekali na właściwy moment.

Ten nadszedł niespodziewanie. Banda stanęła nad zamarzniętym jeziorem. Nie wyglądali na takich, którzy planują postój. Szukali dobrej drogi, być może nawet bezpośrednio po lodzie. Wtedy dowódca zdecydował się na atak. Posłał część bardziej na lewo i na prawo, i na znak wszyscy wybiegli z zarośli, z głównym okrzykiem bitewnym. Banda odwróciła się, w ostatniej chwili orientując, że zostali otoczeni. Dobyli broń. Pierwsze zderzenie stali odbiło się echem od zimnej tafli. Konie zaczęły przeraźliwie rżeć i kwikać. Ściemniało się, twarze zaczęły się zacierać, gromada walczących zlewała się w jedno. Ubijany i ryty śnieg zaczął mieszać się z krytym pod spodem błotem, utrudniając poruszanie się. Niektórych wywlokło na lód. Pośród wrzasków nie dało się słyszeć jak pęka. Wkrótce pierwsi zapadli się pod lodowatą wodę.

Wilhelmowi trafił się wyjątkowo uparty przeciwnik. Konia porzucił, zniknął gdzieś w lesie. Agresywnie wyprowadzał ciosy, byleby jak najszybciej pokonać buntownika i zająć się kolejnym, by zakończyć to przedstawienie i móc odpocząć. W zimnym jeziorze dojrzał swoją szansę. Zaczął napierać na przeciwnika, prowokować, by się cofał, by wszedł na lód. Ten musiał się domyślić, co mu chodzi po głowie, ale nie miał wyjścia. W końcu oboje stanęli na tafli. Grunt zrobił się śliski, wkrótce też mokry i zdradziecki. Bawarczyk kątem oka tylko zerkał, czy pęknięcia dosięgną jego przeciwnika. Mógł też sam wbić ostrze w lód, ale miał ku temu jedną szansę. Jeśli ją zmarnuje, nie zdoła wydobyć miecza na tyle szybko, by się obronić. Ale musiał spróbować. Był przecież silny, ćwiczył. Walczył z nim jeszcze moment, aż wychwycił ten jeden moment.

Złapał obiema dłońmi za rękojeść miecza, skierował ostrze do dołu, uniósł ramiona do góry i wbił je mocno w lód. Broń głęboko się zakleszczyła, spowodowała pęknięcia, ale tafla wciąż pozostała niewzruszona. Zrozumiał, że musi się ratować. Uniósł wzrok w tej samej chwili, w której przeciwnik zamachnął się, by oszpecić mu twarz. Wychylił się w ostatniej chwili. Nie miał z nim szans bez miecza. Próbował je wydobyć, ale ostrze tkwiło zbyt głęboko. Zaczął z trudnością unikać ciosów, ale lód kolejny raz postanowił z niego zakpić. Noga mu się osunęła, stracił równowagę, co ułatwiło drugiemu sprawę. Zamachnął się i poprowadził miecz od jego lewego barku, przez pierś, prawie po prawe biodro. Wilhelm ryknął z bólu, ale ten tylko go nakręcił. Wściekł się, bardzo i, mimo pieczenia w ranie, rzucił się na przeciwnika, rozbijając taflę i zatapiając ich oboje pod wodą. Szamotali się.

Córka KoniuszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz